Jump to content

domainersclub

Użytkownik
  • Content Count

    28
  • Joined

  • Last visited

Community Reputation

0 Neutral

About domainersclub

  • Rank
    Nowy

Kontakt

  • Strona WWW
    http://www.domainers.org.pl

Informacje o profilu

  • Płeć
    Mężczyzna
  • Zainteresowania
    Rynek internetowy, marketing, optymalizacja marketingu, domaining, inwestycje w domeny, cybersquating, prawo
  1. Od dziś dostępna jest nowa poprawiona wersja manifestu. Poprawki i dodatki są wynikiem licznych dyskusji i doświadczenia a także przesyłania do nas opisów różnych spraw. Przypominam adres manifestu: www.domainers.org.pl Zapraszam do dalszych dyskusji i wsparcia kampanii walki o prawa do zarabiania na swoim pomyśle.
  2. Och człowieku, przeczytaj raz jeszcze manifest. Wyobraź sobie, że jakaś agencja reklamowa wpada na świetną kampanię reklamową jakieś firmy. Mając tak świetny pomysł idą do tej firmy i mówią "oto scenariusz super reklamy" i chcemy za nią 100 tys. zł. Menadżerowie firmy czytają scenariusz po czym pozywają autorów scenariusza o to, że w tymże scenariuszu pada słowo będące nazwą ich firmy. Od sądu żądają wydania im praw do scenariusza, bo dotyczy on ich firmy. Kto jest tu złodziejem? I gdy już odpowiesz na to pytanie, to czy nie będziesz nazywany cwaniakiem? Poza tym co to dla Ciebie oznacza cwaniak? Zdefiniuj! Czy to człowiek, który MYŚLI i kombinuje, by wynaleźć coś na czym mógłby zarobić. A więc Edison był cwaniakiem. I każdy wynalazca jest cwaniakiem. Bill Gates jest cwaniakiem. Ktoś mógłby powiedzieć, że wciąż zbyt mało jest cwaniaków na Ziemi. Zarabianie na swoim pomyśle nie jest nieuczciwe. To jest biznes. A biznes a zwłaszcza wolny rynek kieruje się poniekąd dość okrutnymi prawami. Jeśli założysz fajną i miłą firmę, która żyje z niskiej prowizji, to nic ci nie pomoże, gdy się okaże być nie dochodowa. W prawdziwym świecie bankrutujesz i nikt nad tobą nie zapłacze... Stąd jakiekolwiek mówienie o wyższej misji dowolnej firmy jest raczej jej strategią marketingową a nie realną prawdą. Bowiem najczęściej (choć są wyjątki) wszystkim zależy głównie na kasie. Po to Pepsi produkuje smaczny napój i robi odpowiednie kampanie marketingowe, by ludzie kupowali napój a firma przynosiła zyski. Chyba nie łudzisz się, że akcjonariusze tej spółki martwią się czy ten napój komuś nie zaszkodzi na żołądek. Oni się tylko (raczej) martwią o dywidendę za przyszły rok i poziom ceny akcji. Tak samo gość, który wpada na genialny pomysł by kupić domenę pepsi.pl, robi biznes na swoim pomyśle. Idzie do Pepsi i mówi: kupcie ode mnie ten pomysł, byłem pierwszy, który pomyślał, że będzie to w przyszłości dobry marketingowy pomysł. Firmy farmaceutyczne działają nieetycznie od lat i zarabiają kupę kasy... to co mamy je znacjonalizować? Jak chcesz robić etyczny biznes, to załóż firmę, rejestruj domeny za te 10 zł, a potem odsprzedawaj prawowitym właścicielom za 11 zł (10% prowizji za ochronę marki przed nieetycznymi biznesmenami). Ale gdy będziesz bankrutował, to nie oczekuj, że ktoś postawi Ci pomnik... A kim Ty jesteś, by komuś zabraniać myśleć i pracować? Nowy Stalin? Przeczytaj mój poprzedni akapit o agencji reklamowej. Nie uważasz, że za pracę człowieka, który pierwszy wpadł na pomysł wykorzystania domeny do promocji firmy, ta firma powinna zapłacić? A oni po prostu okradają w biały dzień tego człowieka. Skoro wielka firma ma wielkie pieniądze i wielkie działy marketingu, to DLACZEGO nie wpadli pierwsi na pomysł kupienia sobie domeny za parę złotych?? A gdybym ja pierwszy wpadł na pomysł nazwy Pepsi dla napoju, to przecież mógłbym wykupić znak towarowy (gdy jeszcze nie było tej firmy rzecz jasna) i oferować na wolnym rynku towar w postaci np. "brandu+logo". Mógłbym też wcześnie wynaleźć skład ich napoju i go jakoś zastrzec. Wtedy ta firma również musiałaby mi zapłacić. Przecież każdy kto rejestruje znak towarowy, patent czy tym podobne prawa do własności intelektualnej jest de facto CYBERSQUATEREM, gdyż poprzez zajęcie danej nazwy, logo czy wzoru maszyny, uniemożliwia korzystanie z niej innym (nawet jeśli nie zależnie też coś takiego odkryją). Dodatkowo żądają za swoje usługi (licencje, towary) sporą kasę. Dlaczego ich nikt tu nie nazywa złodziejami? Proste: bo oni "kradną" zgodnie z prawem. Ale proszę pamietać, że były czasy, gdy nie istniały patenty. Może kiedyś domainerzy doczekają się możliwości opatentowania pomysłu kampanie reklamowej w postaci wykorzystania domeny. Mając takie prawa oraz domenę, będą mogli legalnie odsprzedać swoją własność (pomysł zabezpieczony posiadaniem środka w postaci domeny). Wtedy nikt nie nazwie ich złodziejami. Hmmm a jeśli kupiliśmy domenę golapanienka.pl to będzie znaczyć, że jestem gołą panienką? Dodatkowo mamy też jakąś domenę monarchistyczną, więc to oznacza, że jesteśmy monarchistycznymi anarchistami? By pomóc Ci kontynuować "twórczą" drogę rozumowej iluzji podpowiem tylko, że posiadamy też domwariatow.pl - to na pewno Ci się spodoba. Prosiłbym jednak moderatora/admina o skasowanie postu Kolegi umberto. Nie wnosi nic do dyskusji. Jest raczej formą kpiny/obrazy, nie zawiera rzeczowych argumentów. To trochę tak jakby napisać, że skoro czyjś nick zaczyna się na "u" to znaczy, że jest gejem, a to z kolei oznacza, że zawsze się myli... Nawet gdybym był anarchistą (a wierz mi, nie jestem), to nic to nie zmienia w dyskusji. Bo ewentualnie najpierw musiałbyś dowieść, że anarchizm jest złą doktryną dla społeczeństwa. Po drugie, już chyba pisałem, że anarchią jest właśnie okradanie pomysłodawców (domainerów) z ich pomysłów w świetle prawa. To jest właśnie dzicz. Ja chcę ochrony prawnej dla ludzi, którzy pierwsi wpadli na jakiś pomysł. A jak firmy boją się, że przez to będą płacić haracze, to niech same zatrudnią speców od tego by pierwsi wpadali na taki pomysł... Wracając do anarchii, to zauważ jeszcze, że wiele różnych działań w historii, które dziś oceniane są pozytywnie, było formą anarchii przeciw panującemu reżimowi (który zwykle był zgodny z danym prawem). Jeśli więc przez pomyłkę, ktoś nazwie kogoś, kto chce wprowadzić sprawiedliwość, "anarchistą", to ja odpowiem, że chętnie poprę każdego takiego anarchistę. Chcę dodać na marginesie tej dyskusji drogi umberto, że choć silisz się tu na detektywa, który ujawnia tajne oblicze spisku anarchistów, to przecież każdy z łatwością sam może sprawdzić tożsamość właściciela domeny i to bez twojej pomocy (chyba nie masz ludzi za idiotów, którzy nie potrafią korzystać z WHOIS). Z drugiej strony takie chwalenie się swoimi umiejętnościami i dedukcją typu "posiadasz domenę szybkiekonie.pl - jesteś koniem" wskazywać może na jakieś kompleksy lub chęć wywyższenia się w dyskusji za wszelką cenę. Jeśli masz jakieś konkretne argumenty, nie zawierające odniesień do koloru skór, płci, rasy, posiadanych domen, kalectwa, chorób wenereycznych, koloru i ilości włosów na głowie, wzrostu, samochodu, zamożności, religii itp. to bardzo chętnie będę z Tobą dyskutował, bo po to jest ten wątek. Natomiast jeśli chcesz grzebać w naszym śmietniku, by móc pochwalić się na forum, że wiesz, jakie używam kondomy lub co jadłem na śniadanie, to wybacz, ale to się nazywa zboczenie, a nie dyskusja. Nie wiem jak na tym forum, ale na tych, gdzie ja bywam administratorem, raczej nie wolno off-topikować. Tak więc jeśli już masz jakieś zboczenie w postaci śledzenia tożsamości obcych Ci osób, to załóż wątek pt. "Prywatne życia i skandale obyczajowe domainerów", a jeszcze lepiej kup sobie domenę www.pudelekdomainerow.pl - jestem pewny, że będziesz miał spore grono wielbicieli. Sam oczywiście też muszę przeprasić za ten off-topic - admin powinien oczywiście wyciąć zarówno wypowiedź mojego preopinanta jak i moje odniesienie się do jego "sensacyjnego odkrycia". ---- Zapraszam nadal do dyskusji, a nie do wyrażania li tylko opinii typu "jestem przeciw" czy "to skandal". Bo takimi metodami to się paliło czarownice na stosie, a nie prowadziło poważne wręcz naukowe dyskusje. To nie jest tania demokracja, że każdy może wrzucić do urny swoje ZA lub PRZECIW. To jest forum dyskusyjne, a dyskusja wymaga argumentów, przykładów, modeli, porównań... a nie tylko opinii (którą tak przy okazji można wyrazić poprostu głosując w tej ankiecie na górze). Ważne powinny być argumenty a nie ilość osób za lub przeciw. W średniowiczu większość ludzi uważała, że Ziemia jest płaska, dobrze, że wtedy nie głosowało się za treścią podręczników. Zauważcie, że każda istotna zmiana poglądów (np. przejście z płaskości do kulistości Ziemi) niesie wielki opór sceptyków, którzy wręcz krzyczą, że "to skandal". Nie próbują zrozumieć argumentów, tylko od razu są przeciw. Mamy XXI wiek i czas, by zanim się coś krzyknie przemyśleć sprawę obiektywnie. Krzyknąć i tak zawsze będzie czas, ale jeśli chce się być poważnym dyskutantem, to proszę podejść choć przez chwilę pozytywnie do tej kwestii i spróbować wyobrazić sobie, że to jest dobre i sprawiedliwe (tak na próbę).
  3. Malowanie cudzej ściany jest jak najbardziej nękaniem. Przekierowanie ruchu ze swojej domeny na cudzą mogło by być nękaniem tylko w tym sensie, że przekierowując tam internautów zwiększamy obciążenie serwera, za które płaci potencjalna ofiara. Samo przekierowanie nie przeszkadza ofierze, gdyż nie ma sytuacji przeszkadzania czy ataku. Gdyby jednak ktoś kupił firmę Onet i na głównej stronie onet.pl ustawione byłoby przekierowanie na domene stronapiotranowaka.waw.pl, to można się spodziewać tak dużej liczby odwiedzin, że Piotr Nowak będzie płacił duże sumy za utrzymanie serwera (chyba, że jest to bezpłatny serwer). To jest taka sama różnica jak pomiędzy przypadkami: a) wykupienie billboardu z napisem "kocham euzebiusza domeniackiego" wykupienie billboradu z napisem "kocham euzebiusza domeniackiego, bo sprzedaje dolary po 2 zł/USD i mieszka na ulicy Złośliwej 3/7 i ma telefon 456-789-123" Pierwszy przypadek jest ewentualnie biernym atakiem (billboard z jakąś tam treścią i tak by stał w tym miejscu) a samo eksponowanie treści nie przeszkadza nikomu w spacerowaniu (ewentualnie bardzo słabo przeszkadza). Drugi przypadek to działanie typu złośliwy atak. Tutaj nie ma wątpliwości, że autor takiego ogłoszenia mógłby być pociągnięty do odpowiedzialności.
  4. Z pewnością nie jest to nękanie, gdyż nękaniem jest działanie, które aktywnie przeszkadza ofierze w standardowych czynnościach codziennych. Tak więc telefony, listy, spotkania, e-maile, SMSy, śpiewy pod oknem - to wszystko jest rodzajem ataku, gdyż przeszkadza ofierze. Natomiast napisanie na swojej ścianie w domu "kocham Jolę" czy "kocham Nowaka" nie jest nękaniem. Tak samo jest z domeną. Skoro ofiara nie jest zmuszona do korzystania z tejże strony internetowej, to "nękania" brak Ale rozumiem, że wspomnienie o "nękaniu" jest raczej żartem?
  5. Nie mogę powiedzieć, czy parking będzie OK, bo to zależy co tenże parking będzie emitował za treści. Wystarczy jedna emisja reklamy konkurencji lub ośmieszenie osoby, by firma/osoba rozpoczęła procedurę zaboru domeny. Natomiast napisanie "kocham piotra nowaka" czy "uwielbiam Euzebiusza Domeniackiego" lub "Piotr Nowak to dobry człowiek" nie powinno rodzić żadnych problemów prawnych.
  6. Czasami takim eufemizmem określa się stan wysokiej pewności, dlatego wolalem sprecyzować.
  7. Nawet jeśli jest jedynym Euzebiuszem Domeniackim to ma nikłe szanse na odebranie domeny euzebiuszdomeniacki.pl, o ile nie jest to firma lub znak towarowy. Ale nawet w takiej sytuacji nie jest to sprawa jednoznaczna bo zależy od tego co ta domena będzie prezentować i od tego jak będzie zachowywał się jej właściciel.
  8. Jeżeli zakup dotyczy nazwy niechronionej i jednocześnie sama domena nie służy podszywaniu się pod kogoś, to nie powinno być najmniejszego problemu z jej posiadaniem. Jeżeli jakaś firma lub osoba prywatna zarezerwowała sobie jakieś prawa do znaku towarowego "piotrnowak" to sprawa jest nieco trudniejsza, ale nadal nie ma problemu jeśli domena służy celom nie naruszającym praw posiadacza praw do znaku towarowego.
  9. To oczyswiste kłamstwo. Nie znasz mnie, więc skąd wiesz, czy nie znam pojęcia wolności?Znam wręcz chyba doskonale, bo to główny temat, który mnie interesuje i który jest ciągle przeze mnie rozważany we wszelkich dyskusjach. W takim razie, wszystkie koncerny, które zarejestrowały patenty, znaki towarowe itp. prawa, wykonały zamach na wolność innych ludzi, gdyż teraz ja nie mogę sobie nazwać swojego napoju Pepsi-Herbatka, bo słowo Pepsi jest zarejestrowane. Mam wrażenie, że rozpędziłeś się z tym promowaniem "wolności", bo zdajesz się sam nie rozumieć, gdzie kończy się a gdzie zaczyna cudza wolność. Wygląda na to, że posługujesz się utartymi schematami myślenia i wyobrażasz sobie, że gwarantem wolności jest prawo pisane. Nic bardziej mylnego. Prawo już od dawna nie dba o wolność ludzi. Często za to jest robione pod publikę lub na zlecenie kogoś, kto może lobbować w jakiejś sprawie. Zakupienie domeny pepsi.pl nie odbiera nikomu wolności. Pepsico jak produkowała swoje napoje tak nadal może to robić. Ani jedna butelka mniej nie zostanie kupiona z powodu tego, że ktoś posiada sobie domenę pepsi.pl. Skoro każdy pomysłodawca może chronić pierwszeństwo swoich pomysłów poprzez rejestrację patentu lub znaku towarowego, to znaczy, że jeśli ktoś wpadnie na pomysł, że domena pepsi.pl to dobre narzędzie marketingu, to powinien móc na swoim pomyśle zarobić. W końcu Pepsico nie wpadło na ten pomysł... Jak powinno być? Oto kilka dygresji: Patenty i restrykcje pokrewne naruszają wolność ludzi do korzystania z fizycznych właściwości wszechświata. To nie Edison wymyślił żarówkę. Żarówka i jej możliwość zaistnienia to pewna cecha świata, cecha fizyczna i nie należąca do żadnej konkretnej osoby. Więcej o tym spojrzeniu na patenty dowiesz się tu: http://www.logityka.pl/index.php?option=co...13&Itemid=2 Co ważne, brak patentów nie utrudnia nikomu tego, by zarabiał na pierwszeństwie w dostrzeżeniu tej czy innej cechy wszechświata. Edison zarobiłby również sporo pieniędzy, bo jego produkcja ruszałaby pierwsza i zawsze miałby najlepszy towar, no chyba, że ktoś znalazłby inną cechę materii, która pozwalałaby mu wyprodukować lepsze żarówki. Wracając do nazw, to sprawa jest prosta, nazwa ma służyć identyfikacji produktu lub firmy. Jeśli ktoś nadużywa "cudzej" nazwy, to powinien odpowiadać za próbę oszustwa. Natomiast w przypadkach, gdy nie mamy do czynienia z oszustwem (ktoś nazwał rasę psów np. chart pepsi), to firma oznaczająca swe produkty znakiem "Pepsi" nie powinna móc nic z tym faktem zrobić. To samo dotyczy domeny, numeru telefonu, wyglądu układu scalonego itd. - choćby litery w nazwie domeny, cyfry w numerze, czy ścieżki układu scalonego układały w napis PEPSI, to jedyne co może zrobić Pepsi, to kupić dany towar, by móc z niego skorzystać. A jeśli ja jako hodowca jabłoni, wyhoduję odmianę, która na każdym jabłku będzie miała naturalny napis Pepsi, to Pepsico może co najwyżej kupić ode mnie tę odmianę (przyjmując, że napis nie jest wynikiem mojej intencji pojawienia się tego napisu, a jest on tylko wynikiem naturalnego przypadku). Oczywiste jest to, że przedstawione powyżej sytuacje prawne są niemożliwe w naszym skorumpowanym świecie. Wielkim korporacjom prawa patentowe służą do zniewalanie i monopolizacji społeczeństw. Naiwnością jest też teza, że dzięki patentom mamy rozwój techniki od XIX w. Patenty nie przyspieszyły rozwoju techniki. Były skutkiem tego rozwoju a nie jego przyczyną. Przyczyną rozwoju techniki był wyłącznie rozwój technik komunikacyjnych (radio, gazety, książki) oraz szerzenie się powszechnej edukacji. Komunikacja pozwoliła na upowszechnianie się wiedzy o pewnych wynalazkach, a to pomagało następnym światłym ludziom na dopracowywanie ich. Tam gdzie komunikacja zawodzi, nadal znajdują się wynalazcy, którzy odkrywają rzeczy już dawno odkryte (tak jak historia odkrywcy roweru w Mongolii w latach 70-tych XX w.). Internet udowadnia, że projekty niekomercyjne są często lepsze od od tych komercyjnych (vide: Wikipedia). Wolne oprogramowanie ma porównywalny poziom a czasami nawet lepszy od rozwiązań komercyjnych. Co ciekawe firmy, które obsługują wolne oprogramowanie ZARABIAJĄ, mimo, że ich produkty czy usługi nie podlegają patentom czy innym restrykcjom. Można by tu mówić godzinami jeszcze o innych klasach wynalaczości (np. leki, badania farmakologiczne), ale jeśli Czytelnik ma rozum, to szybko dojdzie sam do konkluzji, że bez patentów, liczba leków może być identyczna, a może nawet większa. Ale nawet jeśli byłaby mniejsza, to powstaje właśnie pytanie natury moralnej: czy możemy komuś ograniczać wolność tylko po to, by większości żyło się wygodniej? Czy można zabić 10 osób (dla testów medycznych), by uratować miliony chorych? Osobiście uważam, że nie. O ile nie będzie ochotników, którzy chą się poświęcić dla tych milionów, to nie mamy prawa nikogo siłą pozbawiać jego praw do wolności. To się tyczy zarówno wolności z korzystania z wszelkich cech świata materialnego, jak i wolności oznaczającej możliwość nie oddawania życia za innych. Ale takiego niebezpieczeństwa nie ma! Brak patentów nie spowolni odkrywania leków. Tych którzy wątpią, odsyłam do wyżej cytowanego artykułu. --- Wracając do kwestii domen i wchodzenia komuś w szkodę, to każda działalność konkurencyjna (na której opiera się wolny rynek i kapitalizm) jest wchodzeniem komuś w szkodę. Apple wchodzi w szkodę Microsoftowi. Pepsico wchodzi w szkodę Coca-Coli itd. Biznes polega na zarabianiu, a to zwykle jest skutkiem tego, że ktoś zarobi mniej. Oczywiście wykluczone jest aktywne wchodzenie komuś w szkodę (kradzież, włamanie, wandalizm, oszczerstwo, oszustwo, morderstwo itp.). Ale bierne wchodzenie komuś w szkodę jest akceptowalne w kapitalizmie. To oznacza, że na przeciwko marketu Biedronka mogę postawić market Żuczek i mieć tańsze towary i w ten sposób zaszkodzę Biedronce, bo będzie miała mniejsze zyski, a może nawet zbankrutuje... Gdy ktoś kupuje domenę pepsi.pl też nikomu aktywnej szkody nie czyni. Nie ukradł nic nikomu, firma Pepsico ma ciągle taki sam stan posiadania. Aby więc skorzystać z cudzego pomysłu wykorzystania domeny, Pepsico MUSI zapłacić za domenę. Biedronka może wykupić udziały w sieci marketów Żuczek i w ten sposób uratuje swój biznes... Proste i przejrzyste prawa rynku są lepsze od każdej natrętnej regulacji, która zwykle obcina wolność na rzecz albo wielkich korporacji albo na rzecz większości (populizm). Państwo jeśli chce wesprzeć jakieś formy aktywności, może stać się co najwyżej uczestnikiem rynku i poprzez inwestycje i pożyczki wspomagać tych co mają ciekawe i pożyteczne (z punktu widzenia kraju) pomysły. Ale to dyskusja na inne forum :mad:
  10. Czyli reasumując: jeśli np. firma X dokona rejestracji znaku słowno-graficznego (słowo "Traevica" wpisane w prostokąt), to każdy może sobie kupić domenę traevica.pl i nie narusza tym praw firmy X bo rejestracja znaku słowno-graficznego nie chroni samego słowa, a tylko całą kompozycję? Czy tak? Czy jednak rejestracja znaku słowno-graficznego rozciąga też jakąś ochronę nad samym słowem (frazą słowną)? Czy też to o czym mówisz dotyczy wyłącznie znaków, w których zawarte jest słowo pospolite (jak WAKACJE, MLEKO, WODA itp.)?
  11. Opierasz się na jakimś proroctwie, wierze, wróżbach, przekazie od kosmitów, czy też swoje przekonanie budujesz na jakichś specjalnych fundamentach. Sądy są od tego, by zaprowadzać sprawiedliwość i rozstrzygać (sprawiedliwie) spory. Od kiedy to w kapitalizmie spekulant i "cwaniaczek" to coś złego? Czy to nie aby retoryka czasów PRL? Może więc wprowadźmy kartki na domeny, albo reglamentujmy je w ten sposób, że każdy może kupić tylko 1. A może każdemu przypiszemy jedną domenę wygenerowaną z losowych znaków (albo numer dowodu osobistego kropka pl)?BIZNES polega na tym, że kupuje się tanio (bo ma się wiedzę, możliwości lub talent) a sprzedaje DROGO. To oczywiście spekulacja, ale na wolnym rynku każdy "spekuluje". A wolny rynek ma te spekulacje trzymać w ryzach konkurencji. Jakie dziecko? To jest biznes a nie jakieś przedszkole! To może namówimy firmę Pepsico, by tak drogo nie wyceniała swoich napojów? W końcu spekuluje tym jakże cennym trunkiem, bo ma 100% monopol na swój wyrób i markę. Ja rozumiem tych co lubią socjalizm i komunizm. Możemy sobie nawet tu porozmawiać o tym, czy te systemy są lepsze czy gorsze. Ale jeśli już głosimy, że mamy kapitalizm i wolny rynek, to do licha, niech on będzie wolny.
  12. No widzisz, pojawia się nieścisłość w twojej wypowiedzi, gdyż wskazane przez Ciebie teksty mówią coś zgoła innego o znakach graficzno-słownych. Zwłaszcza ten pierwszy artykuł wyraźnie wskazuje, że w przypadku znaków graficzno-słownych ochronie podlega zarówno fraza słowna jak i forma graficzna. A więc przytoczony przez Ciebie przypadek zastrzegania znaku "Wakacje" mógłby dojśc do skutku ale nie w przypadku znaku słowno-graficznego, ale w przypadku tylko znaku graficznego. Tak przynajmniej można zrozumieć z tych tekstów. Pomijając jednak tę kwestię (czysto techniczną przecież), stoję na stanowisku, zawartym w Manifeście, że cybersquatterzy mają swoje prawo do zarobku i to zgodnie z dziś obowiązującym prawem. Ciekawi mnie czy któryś prawnik podjąłby się przeprowadzenia profesjonalnie takiej linii obrony bazując na tezach z manifestu wspartych odpowiednią praktyką prawniczą?
  13. Masz rację, opadają. Ty nie chcesz czytać ze zrozumieniem. Olewasz rozmówcę. Fragment tekstu, który cytujesz nie mówił NIC o rejestracji słów "compact disc". Fragment ten dotyczył użycia obcojęzycznych sformułowań w pismach urzędowych. Były tam przykłady (m.in. "compact disc"), które wskazywały, że urząd skarbowy może w swym piśmie użyć tego określenia lub np. skrótu od niego (CD) w piśmie do podatnika. Bo polskie "dysk kompaktowy" jest raczej niezrozumiałe a DK już kompletnie nieznane. Zrozumiałem to już wcześniej. Omawiasz te zagadnienia w kółko, bo nie doczytujesz sensu moich pytań. Wiem, że pewnie nie masz czasu, ale usiądź i przeczytaj któryś mój post powtórnie. Zrozumiesz swój błąd. Nie błąd w samym rozumowaniu prawnym (bo ono jest pewnie poprawne), ale błąd w logicznym prowadzeniu dyskusji. Mimo wszystko twoje posty, poza pewnym chaosem logicznym, zawierają wiele cennych dla mnie informacji i za to jestem Ci wdzięczny.
  14. A to ciekawe, bo zgadzając się z twoim tokiem myślenia, nagle twierdzisz, że mam małą wiedzę. Rozumiem więc, że to co piszesz to nieprawda? Po prostu nie czytasz tego co piszę, albo doszukujesz się tam treści, których brak. Widzisz! Oto przykład twojej ignorancji. NIE CZYTASZ MOICH POSTÓW!!!!!!Przeczytaj mój poprzedni post o języku polskim i angielskim. Napisałem tam, że angielski nie jest językiem urzedowym w Polsce. Więc po co to powtarzasz? Nie rozumiesz co się do Ciebie pisze, czy (co bardziej prawdopodobne), przelatujesz tylko chybcikiem po moim tekście i nie czytasz go. Szkoda, że Ty nie łapiesz co ja piszę. A gdzie ja mówię o sprawach? Gdzie mówię o dokumentacji urzędowej? Szanuj rozmówców i czytaj uważnie ich posty, bo potem pleciesz 5/10.Ja twierdzę, że NIEKTÓRE zwroty z języka obcego, znane powszechnie MOGĄ znaleźć się nawet w dokumentacji urzędowej. Anchois, compact disc itp. Przyjmijmy, że nie jest to zwrot zastrzeżony, a tylko zwrot opisowy przedmiotu. Sam twierdziłeś, że na zachodzie takie rzeczy można rejestrować. My jesteśmy w Polsce i zapomnijmy na chwilę o zachodzie. U nas ta nazwa dotyczy całej klasy komputerów mobilnych (podobnie jak laptop). Oj, nie wiedziałem... myślałem, że to może staropolska nazwa liczydła... Gdybyś przeczytał raz jeszcze mój post, to stwierdziłbyś ze zdumieniem, że wiele rzeczy, o których piszesz, to powtórka tego co napisałem ja. Rozumiem, że jesteś zabieganym człowiekiem i nie masz czasu dogłębnie analizowac cudzych treści. Ale wtedy właśnie rodzi się frustracja i zdenerwowanie, bo wydaje Ci się, że ktoś nie rozumie Ciebie. A ja mam wrażenie, że doskonale rozumiem Ciebie, że wiem o co Ci chodzi. A bierze się to stąd, że bardzo mnie to interesuje i z uwagą staram się czytać to co piszesz. Mają znaczenie, bo wykazuje Ci właśnie, że niektóre obce wyrazy są u nas popularne (później zostają często spolszczone). A jeśli wyraz zagraniczny jest powszechnie stosowany to pasuje do definicji słów powszechnego użytku. O widzisz, o to mi chodziło. Znasz pewną strukturę prawa, ale nie znasz (jeszcze) dokładnie w szczegółach jak ono zadziała w każdym przypadku.A tym przypadkiem może być wykazanie przed sądem, że angielskie wyrazy "computer" oraz "centre" są powszechnie znane w Polsce, a więc jeśli ktoś zastrzegł znak towarowy oparty na tych słowach, to zgodnie z literą prawa, takie zastrzeżenie znaku powinno być nie ważne (z mocy prawa).
  15. Jeśli urzędnik zna język obcy to nie powinno być problemu. Poza tym, im niżej język znajduje się na mojej liście, tym mniej osób się nim posługuje. Po francusku to będzie problem, ale po angielsku lub rosysjku, to nie powinno być problemu (rosyjski znają pewnie wszyscy starsi urzędnicy).Poza tym nie jest ważne czy urzędnik zna jakiś język, tylko czy zna dane słowo. Słowo "compact disc" czy notebook może być znane 80% Polaków, nawet jeśli nie znają oni biegle angielskiego. A kto mówi, że jest inaczej? Czy nie rozumiesz sformułowania "wyrażanie znane powszechnie"?Ketczup też nie był wyrazem polskim, lecz zanim pojawił się w słownikach, był używany dość powszechnie jako "ketchup". Czepiasz się. Pisałem też o dialekcie. Rozumiem różnicę - znów Ci przypominam, że w mowie potocznej nie ma potrzeby nadużywania hiperpoprawności definicyjnej. Dlatego możemy tu sobie pisać o "języku góralskim" bo będzie to znaczyć to samo co "gwara góralska". Jeśli natomiast popełnisz artykuł z zakresu językoznawstwa, to oczywiście należy tam używać ścisłych hermetycznych wyrażeń z danej dziedziny Jakto "super compuer" nie jest opisowe? Przecież znaczy tyle co "nadzwyczajny komputer". I co ciekawe, prawdopodobnie 90% Polaków zrozumie to określenie opisowe. No to albo ja jestem daltonistą, albo Ty mętnie tłumaczysz. A może rozumiemy się, co do kwestii zasadniczych, a tylko moje pytania uściślające wydają Ci się wypływać z mojej negacji twych tez (a tak nie jest). Pytam, by zarysować bardziej ostrą granicę, gdyż twoje wypowiedzi, choć poprawne nie uściślają pewnych problemów. Podaj te pojęcia, których nie rozumiem, podaj też różnice międz ystanem faktycznym a tym co mówię. Weź pod uwagę, że mówię skrótowo i używam pojęć w ich potocznym rozumieniu. Ale oczywście może być tak, że czegoś nie wiem. Dlatego właśnie dyskutuję: by się dowiedzieć.Więc nie złość się, tylko wytłumacz - wtedy każdy zrozumie. Mniej więcej to samo powiedziałem. Widocznie nie zrozumiałeś pytania - prosiłem tylko o potwierdzenie, iż się nie mylę. Bardzo dziękuję za udokładnienie. Tak właśnie tę kwestię rozumiałem, ale chciałem się upewnić, stąd pytanie.Zauważ, że moje pytanie zawierało postać zgodną z tym co przytoczyłeś, a więc odpowiedź na nie "TAK", zupełnie wystarczyło. Gdybym źle rozumiał twoje wypowiedzi, to zadałbym pytanie, na które musiałbyś odpowiedzieć "nie" Ale cały czas pozostaje we mnie niepewność, czy masz w tym zakresie 100% rację. Bo nie wiem, czy twoja wiedza płynie z "własnej opinii" czy też może znasz orzeczenia i prawo od strony praktycznej.
×