Jump to content

Dyskusja o procentach i inflacji


exallwave

Recommended Posts

Rzeczywiście, kapitalizacja odsetek, procentem składanym to magia. Zwłaszcza, gdy odsetki naliczane są w skali doby. W takim przypadku przy 2% dziennie i dziennej kapitalizacji, po tygodniu od każdej złotówki będzie 1,15 zł, po miesiącu 1,81 zł, po kwartale już 5,94 zł, po półroczu 35,32 zł, wreszcie po pełnym roku kalendarzowym (proszę się mocno trzymać krzesła) 1377,41 zł. To by był niewątpliwie interes życia, bo można powiedzieć, że roczna stopa zwrotu wyniosłaby 137.741% :blink::o

 

Wzór na procent składany: Kn = K0 * (1+ r/m) ^ m*n ;gdzie Kn - kapitał końcowy, K0 - kapitał początkowy, r - nominalna stopa procentowa, n - liczna okresów (np. lat, dni), m - liczba kapitalizacji w danym okresie (np. w ciągu roku).

 

Obliczeń dokonano na podstawie tego kalkulatora

 

Edit: Tu też można pobawić się w wyliczenia np.: oszczędzanie. Zamieściłem przykład-odpowiedź na pytanie: jak zostać milionerem? Wystarczy odkładać co miesiąc 1000 zł przez 28 lat na liche 5% (przy założeniu, że jest miesięczna kapitalizacja, 3% wynosi inflacja i o 3% co roku będziemy indeksować nasze wpłaty, nie ma podatku Belki, bo jest to plan emerytalny). Z tym, że siła nabywcza tego miliona będzie po 28 latach będzie mniejsza niż dzisiejsze pół miliona. Ach te pieniądze...

Edited by exallwave
Link to comment
Share on other sites

Edit: Tu też można pobawić się w wyliczenia np.: oszczędzanie. Zamieściłem przykład-odpowiedź na pytanie: jak zostać milionerem? Wystarczy odkładać co miesiąc 1000 zł przez 28 lat na liche 5% (przy założeniu, że jest miesięczna kapitalizacja, 3% wynosi inflacja i o 3% co roku będziemy indeksować nasze wpłaty, nie ma podatku Belki, bo jest to plan emerytalny). Z tym, że siła nabywcza tego miliona będzie po 28 latach będzie mniejsza niż dzisiejsze pół miliona. Ach te pieniądze...

 

bo jest ukryty podatek, państwo drukuje cały czas pieniądze i zwiększa ich ilość w obiegu, to jeden z najgorszych podatków,

Link to comment
Share on other sites

bo jest ukryty podatek, państwo drukuje cały czas pieniądze i zwiększa ich ilość w obiegu, to jeden z najgorszych podatków,

 

Wartość siły nabywczej w moich obliczeniach wynika jedynie z przyjętego założenia na temat inflacji. Po prostu 3% inflacja w okresie 28 lat "uszczupli" przyszły milion złotych do kwoty równoważnej dzisiejszym około 437 tys. zł. Innymi słowy, jeśli nasze wymarzone ferrari kosztuje dziś milion, a wujek zapisał nam spadek, ale dopiero za 28 lat zostanie on wypłacony w tej kwocie, to jeśli ceny aut (w domyśle: inflacja) będą rosły w tempie średnio 3% rocznie, to po tych 28 latach będzie nas stać na około 0,437 ferrari, czyli już na nowe nie starczy. Nowe będzie kosztowało wtedy aż 2 287 928 zł. Podobnie będzie z chlebem, mlekiem, czy wszystkim innym, co będziemy chcieli kupić za 28 lat, za odłożone "do skarpety" pieniądze - kupimy jedynie 43,7% tego co dziś. To jest właśnie inflacja.

Edited by exallwave
Link to comment
Share on other sites

Wartość siły nabywczej w moich obliczeniach wynika jedynie z przyjętego założenia na temat inflacji. Po prostu 3% inflacja w okresie 28 lat "uszczupli" przyszły milion złotych do kwoty równoważnej dzisiejszym około 437 tys. zł. Innymi słowy, jeśli nasze wymarzone ferrari kosztuje dziś milion, a wujek zapisał nam spadek, ale dopiero za 28 lat zostanie on wypłacony w tej kwocie, to jeśli ceny aut (w domyśle: inflacja) będą rosły w tempie średnio 3% rocznie, to po tych 28 latach będzie nas stać na około 0,437 ferrari, czyli już na nowe nie starczy. Nowe będzie kosztowało wtedy aż 2 287 928 zł. Podobnie będzie z chlebem, mlekiem, czy wszystkim innym, co będziemy chcieli kupić za 28 lat, za odłożone "do skarpety" pieniądze - kupimy jedynie 43,7% tego co dziś. To jest właśnie inflacja.

Inflacja (czyli dokładniej: inflacja pieniądza) oznacza z definicji właśnie zwiększanie ilości pieniądza w obiegu, o którym pisze Andro. Wzrost cen jest pochodną spadku wartości pieniądza. To przecież logiczne, że jeżeli wyrażasz ceny w pieniądzu, który traci wartość to musisz je zwiększać - gdyby wartość pieniądza się zwiększała to ceny by malały.

Link to comment
Share on other sites

bo jest ukryty podatek, państwo drukuje cały czas pieniądze i zwiększa ich ilość w obiegu, to jeden z najgorszych podatków,

Inflacja (czyli dokładniej: inflacja pieniądza) oznacza z definicji właśnie zwiększanie ilości pieniądza w obiegu, o którym pisze Andro. Wzrost cen jest pochodną spadku wartości pieniądza. To przecież logiczne, że jeżeli wyrażasz ceny w pieniądzu, który traci wartość to musisz je zwiększać - gdyby wartość pieniądza się zwiększała to ceny by malały.

 

Stwierdzenie, że państwo drukuje pieniądze może kierować czytających na operacje dokonywane podczas ostatnich lat w wielu miejscach na świecie, a rozpoczęte na niewyobrażalną skalę przez USA, które nazywa się fachowo Qauantitative easing - czyli po naszemu "luzowanie ilościowe" - i to jest właśnie zwiększenie ilości pieniądza w obiegu, czyli "drukowanie pieniędzy". Takie działanie może przyczynić się do wzrostu inflacji, ale nie jest z nią tożsame. Inflacja z definicji to zwyczajnie "wzrost ogólnego poziomu cen". Ceny mogą też "maleć", czemu nie - nazwano to deflacją. Rzadko ona występuje, bo się nie sprawdza. I decydenci jej nie chcą. Lepiej się sprawdziło utrzymywanie ludzi w przekonaniu, że dostanie podwyżkę i będzie "więcej" zarabiał (co czasem jest suma sumarum "mniej") i systematyczne podnoszenie cen. Ostatnio deflacja była np. w Chinach w II kw. 2009 r. Wtedy ogólnie rzecz biorąc dobra i usługi tanieją. O ile chleb kupuje się codziennie i deflacja tu nie ma znaczącego wpływu na gospodarkę, to np. dla samochodów może być bardzo niekorzystna. Potencjalny kupujący odkłada zakup auta, bo za pół roku to samo auto będzie sporo tańsze, a jeszcze dostanie odsetki za ten okres na lokacie. Podwójny bonus. W przypadku deflacji "nie opłaca się" wydawanie pieniędzy - chyba, ze już naprawdę jest konieczne (pożywienie, zdrowie). To może grozić zastojem gospodarczym.

 

Wyliczając wartość nowego ferrari (kosztującego obecnie 1 mln PLN) za 28 lat na 2,288 mln, chciałem pokazać, co takie niewinne 3% inflacji robi z kasą w ciągu ponad ćwierćwiecza. Co ciekawe, jeśli inflacja będzie tylko o 1 punkt procentowy większa (średnio 4% na rok), to na ferrari będzie trzeba już prawie 3 mln (http://tinyurl.com/coawxvh). A przy 3% deflacji, (a wiec inflacji -3%) można by nabyć 2 sztuki ferrari i trochę na paliwo by zostało (http://tinyurl.com/7ofmcfv). Tego system nie przepuści. Za łatwo by było. Wystarczyło by zakopać pieniądze i już lecą "darmowe odsetki". Nie dla psa kiełbasa. :D

Edited by exallwave
Link to comment
Share on other sites

Stwierdzenie, że państwo drukuje pieniądze może kierować czytających na operacje dokonywane podczas ostatnich lat w wielu miejscach na świecie, a rozpoczęte na niewyobrażalną skalę przez USA, które nazywa się fachowo Qauantitative easing - czyli po naszemu "luzowanie ilościowe" - i to jest właśnie zwiększenie ilości pieniądza w obiegu, czyli "drukowanie pieniędzy".

Bardzo słusznie może czytających kierować w tym kierunku, bo jest to dokładnie to samo działanie. QE nie było początkiem, bo praktyka permanentnej inflacji pieniądza trwa dużo dłużej. Zmieniła się tylko etykieta i skala - proporcjonalnie do degeneracji intelektualnej decydentów.

 

Takie działanie może przyczynić się do wzrostu inflacji, ale nie jest z nią tożsame. Inflacja z definicji to zwyczajnie "wzrost ogólnego poziomu cen".

To nie jest definicja, tylko nowomowa - semantyczne przekłamanie. Inflacja oznacza to, co napisałem wcześniej. Naturalną konsekwencją inflacji pieniądza jest wzrost cen. Jeżeli pieniądz w którym jest wyrażona cena towaru traci wartość, to sprzedawcy dóbr zwiększają ich ceny żeby zrekompensować sobie utratę wartości pieniądza. W przeciwnym wypadku za tą samą pracę otrzymywaliby coraz mniejsze realne wynagrodzenie.

 

Ceny mogą też "maleć", czemu nie - nazwano to deflacją. Rzadko ona występuje, bo się nie sprawdza. I decydenci jej nie chcą. Lepiej się sprawdziło utrzymywanie ludzi w przekonaniu, że dostanie podwyżkę i będzie "więcej" zarabiał (co czasem jest suma sumarum "mniej") i systematyczne podnoszenie cen. Ostatnio deflacja była np. w Chinach w II kw. 2009 r. Wtedy ogólnie rzecz biorąc dobra i usługi tanieją. O ile chleb kupuje się codziennie i deflacja tu nie ma znaczącego wpływu na gospodarkę, to np. dla samochodów może być bardzo niekorzystna. Potencjalny kupujący odkłada zakup auta, bo za pół roku to samo auto będzie sporo tańsze, a jeszcze dostanie odsetki za ten okres na lokacie. Podwójny bonus. W przypadku deflacji "nie opłaca się" wydawanie pieniędzy - chyba, ze już naprawdę jest konieczne (pożywienie, zdrowie). To może grozić zastojem gospodarczym.

Czyli aprobujesz i pochwalasz oszukiwanie społeczeństwa przez polityków, stwarzających iluzję, że obywatele dostają podwyżki, zarabiają coraz więcej... Myk polega na tym, że w systemie gospodarczym, którym nie manipulują różnej maści polityko-"ekonomiści", pieniądz ma tendencję do utrzymywania w miarę stałej wartości, wychylenia mają dużo mniejszą amplitudę oraz w średnim i dłuższym okresie znoszą się.

 

Wyliczając wartość nowego ferrari (kosztującego obecnie 1 mln PLN) za 28 lat na 2,288 mln, chciałem pokazać, co takie niewinne 3% inflacji robi z kasą w ciągu ponad ćwierćwiecza. Co ciekawe, jeśli inflacja będzie tylko o 1 punkt procentowy większa (średnio 4% na rok), to na ferrari będzie trzeba już prawie 3 mln (http://tinyurl.com/coawxvh). A przy 3% deflacji, (a wiec inflacji -3%) można by nabyć 2 sztuki ferrari i trochę na paliwo by zostało (http://tinyurl.com/7ofmcfv). Tego system nie przepuści. Za łatwo by było. Wystarczyło by zakopać pieniądze i już lecą "darmowe odsetki". Nie dla psa kiełbasa. :D

Tak jak pisałem wyżej, bez czynnika wymuszającego naturalnym trendem jest utrzymywanie wartości na w miarę stałym poziomie. Taka sytuacja jest też najkorzystniejsza dla społeczeństwa, ponieważ zmniejsza się ryzyko podejmowanych inwestycji, można łatwiej zaplanować sobie życie, oszczędności nie tracą na wartości. Oznacza to np. że odkładane przez całe życie pieniądze na emeryturę mają w momencie ich użycia taką samą wartość jaką miały w momencie ich zarabiania, czyli można uzyskać dobra takiej samej wartości jakie się wytworzyło.

 

***

 

edit: eod, koniec offtopa z mojej strony ;)

Edited by deha
Link to comment
Share on other sites

@deha: sorry, ale piszesz jakieś niedorzeczności QE, to to samo co inflacja, no bez jaj. To tak, jakby porównywać jajko ze snem o kurze - ciężko. Masz jakieś źródła skąd takie info? Bo ja nie znalazłem. No i skąd wniosek, że popieram degrengoladę systemową i mamienie społeczeństwa - nigdzie tego nie napisałem. Jak coś, to pisz na PW - tylko konkrety.

 

Tak: sorry też za OT - trochę się za mocno rozpędziłem. AM da radę - wszystkim 2% i ferrari ;):P

Edited by exallwave
Link to comment
Share on other sites

@deha: sorry, ale piszesz jakieś niedorzeczności QE, to to samo co inflacja, no bez jaj. To tak, jakby porównywać jajko ze snem o kurze - ciężko. Masz jakieś źródła skąd takie info? Bo ja nie znalazłem. No i skąd wniosek, że popieram degrengoladę systemową i mamienie społeczeństwa - nigdzie tego nie napisałem. Jak coś, to pisz na PW - tylko konkrety.

 

Tak: sorry też za OT - trochę się za mocno rozpędziłem. AM da radę - wszystkim 2% i ferrari ;):P

Odpowiem tutaj dla zainteresowanych tematem - ale krótko... ;) Operujesz potocznym znaczeniem słowa "inflacja". Ten powszechny błąd wywodzi się z utożsamienia przez większość ludzi przyczyny ze skutkiem, czyli wzrostu podaży pieniądza (a w konsekwencji zmiany jego siły nabywczej) ze wzrostem cen, który jest tego naturalnym efektem. Z racji godziny podam tylko dodatkowe linki:

Machaj: walka z inflacją

Jak się drukuje pieniądze

Krótka historia polskiej inflacji po roku 1984

Inflacja, deflacja

Filmik podany przez Mr.Tea to już chyba klasyk - też polecam ;)

 

Wspomniany wniosek wyciągnąłem z tego zdania:

Lepiej się sprawdziło utrzymywanie ludzi w przekonaniu, że dostanie podwyżkę i będzie "więcej" zarabiał (co czasem jest suma sumarum "mniej") i systematyczne podnoszenie cen.

Jeśli źle zrozumiałem, to przepraszam :)

Edited by deha
Link to comment
Share on other sites

Zamieściłem przykład-odpowiedź na pytanie: jak zostać milionerem? Wystarczy odkładać co miesiąc 1000 zł przez 28 lat na liche 5% (przy założeniu, że jest miesięczna kapitalizacja, 3% wynosi inflacja i o 3% co roku będziemy indeksować nasze wpłaty, nie ma podatku Belki, bo jest to plan emerytalny). Z tym, że siła nabywcza tego miliona będzie po 28 latach będzie mniejsza niż dzisiejsze pół miliona. Ach te pieniądze...

 

Mimo, że inflacja "zjada" połowę oszczędności w Twoim przykładzie należy jeszcze przypomnieć o innych zagrożeniach w przeciągu 28 lat np jakieś bankructwo kraju, hiperinflacja, większa inflacja itd. Wydaje mi się na chwilę obecną, że należy swoje siły skupiać raczej na zarabianiu (i wydawaniu w racjonalny sposóB) a nie oszczędzaniu jako źródło finansów.

Link to comment
Share on other sites

Mimo, że inflacja "zjada" połowę oszczędności w Twoim przykładzie należy jeszcze przypomnieć o innych zagrożeniach w przeciągu 28 lat np jakieś bankructwo kraju, hiperinflacja, większa inflacja itd. Wydaje mi się na chwilę obecną, że należy swoje siły skupiać raczej na zarabianiu (i wydawaniu w racjonalny sposó B) a nie oszczędzaniu jako źródło finansów.

 

To trochę nie tak:)

 

Taka zabawa liczbami jest fajna, ale łatwo zagubić sens

 

Jeśli przyjmiemy założenia kolegi z pierwszego posta i spojrzymy z perspektywy 28-go roku kwotowo a 1-go roku nabywczo to mamy:

 

Rok 28(dokładnie - 333 miesiąc oszczędzania): Kwota ~ 1 003k, "nabywczo"(według roku 1) - 441k.

Ale inflacja nic nam nie zjadła - bo wpłaciliśmy - kwotowo -508k, ale "nabywczo"(według roku 1) tylko 329k - więc oszczędzanie(na procent wyższy niż inflacja) oczywiście się opłaca.

 

(Bo wpłata(liczona siłą nabywczą) w drugim roku wygląda tak: 1000 * 1,03 * ,97 )

Edited by bradiaga
Link to comment
Share on other sites

Spieszę z wyjaśnieniem kwestii inflacji pieniądza, tak jak ją rozumiem najlepiej. Podaję również materiały do przejrzenia.

 

Co to jest inflacja/deflacja?

1. Czy inflacja (deflacja) to długotrwały wzrost (spadek) ogólnego poziomu cen? - Tak.

2. Czy inflacja (deflacja) to spadek (wzrost) siły nabywczej pieniądza w czasie? – Tak.

3. Czy inflacja (deflacja) to spadek (wzrost) wartości rynkowej pieniądza w czasie? – Tak. (Por. pkt 1.)

 

Długotrwały wzrost cen w ogólnym rozrachunku, to nic innego jak spadek wartości rynkowej (siły nabywczej) pieniądza w czasie, czyli zjawisko określane mianem inflacji.

 

Film edukacyjny ze strony EBC

http://www.ecb.int/ecb/educational/pricestab/html/index.pl.html

Gierka „Inflation Island”

http://www.ecb.int/ecb/educational/inflationisland/html/index.pl.html

Opracowanie nt. zmian (lub jak kto woli - stabilności) cen, w tym także inflacji http://www.ecb.int/ecb/educational/pricestab/shared/movie/EZB_Booklet_2011_PL_web.pdf?171c00a00f4fbcdfaa30c5862fabdb43

 

Rozumiem, że ktoś może się bulwersować i krytykować i udowadniać, jak w tym

http://bankowski.wordpress.com/2011/01/06/krotka-historia-polskiej-hiperinflacji-po-roku-1984/

artykule, ale proszę się zastanowić, co jest istotniejsze z punktu widzenia przeciętnego obywatela, o ile procent wzrosła ilość pieniędzy w obiegu, czy o ile procent wzrosły ceny? Po prostu łatwiej inflację sobie uzmysłowić wzrostem cen. Do publicznej wiadomości nie podaje się, że o 5% w ciągu roku wzrosła ilość gotówki w obiegu, bo to by niewiele obrazowało. Jest jeszcze kwestia, że wzrost cen może spowodować wzrost zapotrzebowania na ilość pieniędzy w obiegu niezależnie od działań banku centralnego (np. podwyżki cen surowców powodują wzrost cen produktów, który przekłada się z kolei na tendencję do upłynniania aktywów trwałych, pozyskiwania większej ilości gotówki potrzebnej na konsumpcję). Odpowiedź na pytanie o to, co jest przyczyną, a co skutkiem, w tym przypadku, nie jest wcale taka oczywista.

 

Jak mierzyć inflację/deflację?

Z tym właśnie nie jest tak prosto. Są różne wskaźniki, nie ma jednego „uniwersalnego”. Np.: CPI (wskaźnik cen konsumpcyjnych), PPI (wskaźnik cen producentów), HICP (zharmonizowany wskaźnik cen konsumpcyjnych), WPI (wskaźnik przyszłej inflacji). Ponadto każdy może zmierzyć swój „osobisty pozom inflacji”. Wystarczy znać swój „koszyk” produktów, które się kupuje w określonym czasie, częstość i koszt ich nabywania.

 

Kłopotliwe mogą być zmiany tego „koszyka dóbr”. Bo przecież 20 lat temu nie kupowaliśmy laptopów, bo nie były powszechnie dostępne. Za 20 lat też będziemy kupować jakiś inny sprzęt masowo, a jeszcze o tym nie wiemy jaki. Dlatego trudne jest prognozowanie inflacji w tak odległym horyzoncie czasowym. Dobrze jest też wiedzieć, że wskaźnik inflacji CPI = 3% w ujęciu rocznym np. w Japonii, to całkiem co innego niż ten sam wskaźnik inflacji CPI = 3% r/r np. w Ghanie, ponieważ do ich obliczenia będą użyte całkiem inne „koszyki” powszechnie nabywanych dóbr, co wynika z różnic w rozwoju gospodarczym przykładowych państw i tym samym potrzeb społeczności je zamieszkujących.

 

Główne czynniki presji inflacyjnej:

1. Popytowe:

- zwiększenie wydatków rządowych (opieka społeczna, zasiłki, emerytury, „budżetówka” i ogólnie sektor finansów publicznych) w stosunku do przychodów budżetowych;

- wzrost popytu w gospodarce;

- długotrwałe dodatnie saldo bilansu handlowego (nadwyżka eksportu nad importem)

- utrzymywanie przez bank centralny stóp procentowych na zbyt niskim poziomie (nieadekwatnym do popytu na pieniądz);

- silny wzrost płac (np. wywołany presją pracowników, masowymi strajkami);

- znaczący spadek bezrobocia;

- luzowanie ilościowe banku centralnego.

2. Podażowe:

- wzrost kosztów produkcji (w tym cen ropy naftowej);

- znaczący spadek wydajności pracy ludzkiej, a tym samym i przedsiębiorstw;

- zmniejszenie ilości lub dostępności surowców (np. ich wydobycia);

- podwyższanie podatków dla przedsiębiorstw (zwiększanie kosztów ich funkcjonowania);

- zmniejszanie zatrudnienia przez przedsiębiorstwa;

3. Kursy walut

Umocnienie się waluty danego kraju, powoduje utrzymywanie niskich kosztów produkcji w tym kraju, a tym samym nie wywołuje impulsu podnoszenia cen na produkowane towary, to z kolei nie wywołuje presji inflacyjnej ze strony producentów krajowych.

4. Oczekiwania inflacyjne (ew. deflacyjne)

Czyli w wolnym tłumaczeniu - samospełniająca się przepowiednia. Jeżeli publicznie bank centralny w danym kraju ogłosi, że stawia sobie za cel utrzymanie inflacji w przedziale 1-3% i zapewnia, że podejmie szereg działań, aby tak się stało, to ludzie (społeczeństwo), którzy odbiorą ten komunikat (i w niego uwierzą), będą mniej lub bardziej świadomie dążyli do tego celu. Chociażby przekażą pozyskaną informację dalej.

 

Tu polecam prezentację nt. inflacji, bezrobocia i mechanizmu transmisji monetarnej:

http://www.nbportal.pl/prezentacje/inflacja-a-bezrobocie/inflacja_aBezrobocie.html

 

Co to jest QE (Quantitative easing), LSAP (Large-Scale Asset Purchase) czyli “luzowanie ilościowe” potocznie znane jako „drukowanie pieniędzy”?

 

Jest to proces skupowania przez banki centralne aktywów (w tym rządowych obligacji) by zasilić rynki w środki pieniężne.

 

Jest to także jeden z czynników, który może (ale wcale nie musi) wpłynąć na wzrost inflacji. Na wzrost wpłynie wtedy, gdy złożymy, że pozostałe czynniki są ceteris paribus (nie zmieniają się), ale taka sytuacja w zasadzie nie występuje w praktyce.

 

Może się zdarzyć, że bank centralny będzie skupował obligacje i inne mniej płynne od pieniędzy papiery wartościowe, dobrze za nie płacąc, a mimo to tak wywołana presja inflacyjna zostanie zrównoważona np. przez wzrost importu tanich produktów z Chin lub spadek cen ropy naftowej.

 

Więcej info w raporcie NBP o inflacji:

http://www.nbp.pl/polityka_pieniezna/dokumenty/raport_o_inflacji/raport_marzec_2012.pdf

 

 

ODPOWIADAM

 

Bardzo słusznie może czytających kierować w tym kierunku, bo jest to dokładnie to samo działanie. QE nie było początkiem, bo praktyka permanentnej inflacji pieniądza trwa dużo dłużej. Zmieniła się tylko etykieta i skala - proporcjonalnie do degeneracji intelektualnej decydentów.

 

Inflacja (wywołuje ją wiele czynników) > luzowanie ilościowe (jeden z czynników)

 

To nie jest definicja, tylko nowomowa - semantyczne przekłamanie. Inflacja oznacza to, co napisałem wcześniej. Naturalną konsekwencją inflacji pieniądza jest wzrost cen. Jeżeli pieniądz w którym jest wyrażona cena towaru traci wartość, to sprzedawcy dóbr zwiększają ich ceny żeby zrekompensować sobie utratę wartości pieniądza. W przeciwnym wypadku za tą samą pracę otrzymywaliby coraz mniejsze realne wynagrodzenie.

 

A co jeżeli ceny wzrosną, a bank centralny nie kiwnie nawet palcem? To nie inflacja?

 

Czyli aprobujesz i pochwalasz oszukiwanie społeczeństwa przez polityków, stwarzających iluzję, że obywatele dostają podwyżki, zarabiają coraz więcej... Myk polega na tym, że w systemie gospodarczym, którym nie manipulują różnej maści polityko-"ekonomiści", pieniądz ma tendencję do utrzymywania w miarę stałej wartości, wychylenia mają dużo mniejszą amplitudę oraz w średnim i dłuższym okresie znoszą się.

 

Daleki jestem od aprobowania oszukiwania społeczeństwa, wręcz brzydzę się takimi praktykami.

 

Tak jak pisałem wyżej, bez czynnika wymuszającego naturalnym trendem jest utrzymywanie wartości na w miarę stałym poziomie. Taka sytuacja jest też najkorzystniejsza dla społeczeństwa, ponieważ zmniejsza się ryzyko podejmowanych inwestycji, można łatwiej zaplanować sobie życie, oszczędności nie tracą na wartości. Oznacza to np. że odkładane przez całe życie pieniądze na emeryturę mają w momencie ich użycia taką samą wartość jaką miały w momencie ich zarabiania, czyli można uzyskać dobra takiej samej wartości jakie się wytworzyło.

 

Tu pełna zgoda.

 

Odpowiem tutaj dla zainteresowanych tematem - ale krótko... ;)Operujesz potocznym znaczeniem słowa "inflacja". Ten powszechny błąd wywodzi się z utożsamienia przez większość ludzi przyczyny ze skutkiem, czyli wzrostu podaży pieniądza (a w konsekwencji zmiany jego siły nabywczej) ze wzrostem cen, który jest tego naturalnym efektem. Z racji godziny podam tylko dodatkowe linki:

Machaj: walka z inflacją

Jak się drukuje pieniądze

Krótka historia polskiej inflacji po roku 1984

Inflacja, deflacja

Filmik podany przez Mr.Tea to już chyba klasyk - też polecam ;)

 

To nie są teksty naukowe. Raczej właśnie - jak to nadmieniłeś - „nowonowa”. ;)

Znalazłem definicję w Słowniku wyrazów obcych z 1958 r. (red.) Z. Rysiewicz. Wyd. PIW – jest po prostu the best!

 

Inflacja [łac. inflatio, wzdymanie] – nadmiar pieniędzy papierowych w obiegu, powodujący ich deprecjację, wzrost cen towarów, spadek realnej płacy robotników i pracowników umysłowych, ruinę chłopów i rzemieślników, ucieczkę (por. migracja) kapitałów za granicę oraz wzrost zysków kapitalistów i dochodów obszarników.

 

Także nie ma co upraszczać, tylko nazywać rzeczy po imieniu J Masz tu „staromowę”. Trochę zabawna definicja, ale widać poszukiwanie sedna sprawy. Widać też, że nie jest łatwo zdefiniować inflację, bo jest to szerokie pojęcie. Dla zwykłych zjadaczy chleba niech już lepiej pozostanie wzrostem cen…

 

Wspomniany wniosek wyciągnąłem z tego zdania:

Lepiej się sprawdziło utrzymywanie ludzi w przekonaniu, że dostanie podwyżkę i będzie "więcej" zarabiał (co czasem jest suma sumarum "mniej") i systematyczne podnoszenie cen.

 

Jeśli źle zrozumiałem, to przepraszam :)

(…)

 

 

Po prostu po słowie „lepiej” w domyśle jest dla tych, którzy tym próbują sterować. Sarkazm. Co nie znaczy, jak już wcześniej wspomniałem, że popieram nabijanie społeczeństwa w butelkę.

 

Jeśli natomiast chodzi o moje zdanie, to jeśli mam wybierać pomiędzy inflacją 2%, a deflacją 2%, (nie znając recepty na utrzymanie idealnego rozwiązania, czyli 0%) to wybieram inflację. Dlatego, że uważam to za bardziej zbliżone do natury ludzkiej. Człowiek powinien się rozwijać, stawać się „lepszym” z roku na rok. A ten niewielki wzrost cen to motywacja, taka marchewka na kiju. Myślę, jak można by ulepszyć system pieniężny, co usprawnić, aby wytrącić możliwość szkodliwych manipulacji. Póki co na manipulację jednego banku centralnego odpowiada się manipulacją innego…

 

Ja się wcale nie gniewam… :)

 

Pozdrawiam

Link to comment
Share on other sites

Spieszę z wyjaśnieniem kwestii inflacji pieniądza, tak jak ją rozumiem najlepiej. Podaję również materiały do przejrzenia.

 

[...]

 

;)

To wszystko co przytaczasz jest oczywiście w słownikach, wikipedii, obecnych podręcznikach do ekonomii itd. - znam, widziałem, czytałem... Problem w tym, że są one niezgodne z historią ekonomii, a większość z nich została napisana przez osoby nie rozumiejące tego zagadnienia (ew. osoby, które świadomie używają tego skrótu myślowego), lub konsumpcjonistów/etatystów - przedstawicieli nurtu ekonomii, który np. ignoruje ograniczoność środków itp. Te wszystkie "definicje" są naciągnięte do takiej postaci, żeby usprawiedliwić luźną politykę monetarną rzadów państw wraz z ECB, FED, NBP... Powoływanie się na banki centralne w naszych czasach, to już w ogóle niedorzeczność, bo to tak jakby się powoływać na kodeks moralny Andersa Breivika... ;/

 

Historycznie było tak:

Kiedy dany władca chiał mieć więcej "łatwych" pieniędzy w skarbcu to zarządzał bicie dodatkowych monet lub posiadane przetapiał z domieszką mniej wartościowych metali. Zwiększanie różnymi sposobami (nie tylko perfidnym "drukowaniem" dodatkowych zer na odpowiednich kontach) ilości pieniądza w obiegu przez banki centralne to ten sam mechanizm. To zwiększanie ilości pieniądza to jest właśnie to inflatio. Widocznym dla wszystkich objawem takiego działania był wzrost cen.

 

Inflacja jako wzrost cen to po prostu skrót myślowy:

 

1. Kiedy ludzie obserwowali wzrost cen, wiadomo było, że ktoś "nadrukował" pieniędzy, czyli że nastąpiła inflacja pieniądza w obiegu.

 

2. Kiedy ludzie obserwowali wzrost cen, wiadomo było, że ktoś "nadrukował" pieniędzy, czyli że nastąpiła inflacja (w domyśle: pieniądza w obiegu)

 

3. Kiedy ludzie obserwowali wzrost cen, wiadomo było, że ktoś "nadrukował" pieniędzy, czyli że nastąpiła inflacja.

 

4. Kiedy ludzie obserwowali wzrost cen, wiadomo było, że nastąpiła inflacja.

 

5. Wzrost cen = inflacja

 

 

I teraz najlepsze - swoim argumentem, udowodniłeś moją tezę... ;]

 

To nie są teksty naukowe. Raczej właśnie - jak to nadmieniłeś - „nowonowa”. ;)

Znalazłem definicję w Słowniku wyrazów obcych z 1958 r. (red.) Z. Rysiewicz. Wyd. PIW – jest po prostu the best!

 

Inflacja [łac. inflatio, wzdymanie] – nadmiar pieniędzy papierowych w obiegu, powodujący ich deprecjację, wzrost cen towarów, spadek realnej płacy robotników i pracowników umysłowych, ruinę chłopów i rzemieślników, ucieczkę (por. migracja) kapitałów za granicę oraz wzrost zysków kapitalistów i dochodów obszarników.

 

Przyczyna powoduje skutek :)

 

(Pomijam błędne użycie słowa kapitaliści w tej definicji ;))

 

 

Inflacja (wywołuje ją wiele czynników) > luzowanie ilościowe (jeden z czynników)

Zmianę cen wywołuje wiele czynników m.in. inflacja pieniądza (np. QE)

 

A co jeżeli ceny wzrosną, a bank centralny nie kiwnie nawet palcem? To nie inflacja?

Przy stałej ilości pieniądza w średnim/długim okresie ogół cen nie może wzrosnąć. Jeżeli masz 100 jednostek waluty i dwa towary po 50, po czym cena jednego z nich z naturalnego powodu wzrasta do 60, to na drugi towar zostanie ci 40. Na oba produkty dalej wydajesz 100 więc ogólny poziom cen się nie zmienia.

 

 

Rozumiem, że ktoś może się bulwersować i krytykować i udowadniać, jak w tym

http://bankowski.wordpress.com/2011/01/06/krotka-historia-polskiej-hiperinflacji-po-roku-1984/

artykule, ale proszę się zastanowić, co jest istotniejsze z punktu widzenia przeciętnego obywatela, o ile procent wzrosła ilość pieniędzy w obiegu, czy o ile procent wzrosły ceny? Po prostu łatwiej inflację sobie uzmysłowić wzrostem cen. Do publicznej wiadomości nie podaje się, że o 5% w ciągu roku wzrosła ilość gotówki w obiegu, bo to by niewiele obrazowało. Jest jeszcze kwestia, że wzrost cen może spowodować wzrost zapotrzebowania na ilość pieniędzy w obiegu niezależnie od działań banku centralnego (np. podwyżki cen surowców powodują wzrost cen produktów, który przekłada się z kolei na tendencję do upłynniania aktywów trwałych, pozyskiwania większej ilości gotówki potrzebnej na konsumpcję). Odpowiedź na pytanie o to, co jest przyczyną, a co skutkiem, w tym przypadku, nie jest wcale taka oczywista.

 

To nie są teksty naukowe. Raczej właśnie - jak to nadmieniłeś - „nowonowa”.

Teksty przytoczone przeze mnie to oczywiście publicystyka - na szybko znalezione i pobieżnie przeglądnięte żebym nie musiał sam tyle pisać. Opisują one jednak zagadnienie zgodnie z historią ekonomii. Nie zależało mi na źródłach naukowych, tylko jasnym, przystępnym opisie, co jest czym i skąd się wzięło. ;) Przecież nie wyślę kilkusetstronicowych ksiąg z pozaznaczanymi cytatami... ;) Poza tym, kompletnie nie zależy mi na przyjęciu danej definicji w oparciu o jakikolwiek "autorytet naukowy", tylko zrozumieniu mechanizmu.

 

Z punktu widzenia przeciętnego obywatela najistotniejsze jest znać prawdę i rozumieć co jest przyczyną a co skutkiem. Warto więc wiedzieć, że za długoterminowy, ogólny wzrost cen odpowiedzialna jest nierozsądna polityka a nie chciwość, kapitaliści, wolny rynek czy co tam jeszcze socjaliści wymyślą.

 

Stosowanie nieścisłych definicji prowadzi właśnie do takich "dziwnych" teorii jak ta powyżej o wzroście zapotrzebowania na ilość pieniędzy... ;) Opisałeś krótkoterminowe wahnięcie pośród wybranych z całej reszty produktów. Pominąłeś drugą stronę medalu, mianowicie że aby taki trend się utrzymał, to gdzie indziej ceny muszą spaść i ogólny wskaźniek cen byłby około zera. Oczywiście przy stałej, dłuższoterminowej, ogólnej ilości pieniądza.

 

Także nie ma co upraszczać, tylko nazywać rzeczy po imieniu

 

[...]

 

Widać też, że nie jest łatwo zdefiniować inflację, bo jest to szerokie pojęcie. Dla zwykłych zjadaczy chleba niech już lepiej pozostanie wzrostem cen…

Dokładnie! ;)

 

Najprostsza z możliwych oraz historycznie poprawna definicja to właśnie "nadmuchiwanie ilości pieniądza". Jest to proste i wąskie pojęcie. ;p Natomiast spadek lub wzrost cen może mieć także wiele innych przyczyn i to jest szerokie zagadnienie. Zwykły zjadacz chleba powinien rozumieć, że jeżeli obserwuje stały, długoterminowy, ogólny wzrost cen, to znaczy, że jest okradany przez władzę i należy ją zmienić.

Edited by deha
Link to comment
Share on other sites

(…)

Historycznie było tak:

Kiedy dany władca chiał mieć więcej "łatwych" pieniędzy w skarbcu to zarządzał bicie dodatkowych monet lub posiadane przetapiał z domieszką mniej wartościowych metali. Zwiększanie różnymi sposobami (nie tylko perfidnym "drukowaniem" dodatkowych zer na odpowiednich kontach) ilości pieniądza w obiegu przez banki centralne to ten sam mechanizm. To zwiększanie ilości pieniądza to jest właśnie to inflatio. Widocznym dla wszystkich objawem takiego działania był wzrost cen.

 

Inflacja jako wzrost cen to po prostu skrót myślowy:

 

1. Kiedy ludzie obserwowali wzrost cen, wiadomo było, że ktoś "nadrukował" pieniędzy, czyli że nastąpiła inflacja pieniądza w obiegu.

 

2. Kiedy ludzie obserwowali wzrost cen, wiadomo było, że ktoś "nadrukował" pieniędzy, czyli że nastąpiła inflacja (w domyśle: pieniądza w obiegu)

 

3. Kiedy ludzie obserwowali wzrost cen, wiadomo było, że ktoś "nadrukował" pieniędzy, czyli że nastąpiła inflacja.

 

4. Kiedy ludzie obserwowali wzrost cen, wiadomo było, że nastąpiła inflacja.

 

5. Wzrost cen = inflacja

 

Z całym szacunkiem, ale nie rozumiem, dlaczego ciągle upierasz się, że „nadrukowanie” pieniędzy jest tożsame z inflacją. Twoja teoria wpisuje się w przywołane czasy władców bardzo dobrze. Dziś stało się to nieco bardziej skomplikowane, niż bicie monet z gorszej jakości metali. Kiedyś społeczeństwa walczyły o przetrwanie, jedzenie i ubranie. Dziś potrzeby i cele ewoluowały. Ludzie tworzą inflację, ludzie stają się inflacją.

 

Ja jednak uważam, ze znaku równości nie można postawić między inflacją i „drukowaniem pieniędzy”. To by było nadużycie i zbytnie uproszczenie. Tam bardziej pasuje znak proporcjonalności.

 

Inflacja nie jest powodowana jedynie „nadrukowaniem” pieniędzy. Jest masa czynników ją wywołujących. Można powiedzieć (co już próbowałem zrobić wcześniej), że niejednokrotnie „luzowanie ilościowe” jest wymuszone, a więc staje się skutkiem. To się samo napędza…

 

Ludzie pracujący na etatach chcą awansować w pracy i więcej zarabiać. Powszechnie się mówi, że dlatego, że wszystko drożeje, to chcemy podwyżek. Ale, czy to jest jedyny powód? Nie sądzę. Po prostu często uważamy, że nam się należy więcej, bo już pracujemy w firmie np. 10, czy 20 lat i jesteśmy tak zasłużeni, że hoho. Myślę, że taka mentalność, by pozostała, nawet gdyby ceny nie drgnęły przez te 10 czy 20 lat. Przedsiębiorcy też chcą więcej. Jak ciąć koszty, jak opóźnić płatności, gdzie szukać ulg podatkowych, jak zapłacić mniej pracownikom – to wywołuje presje u pracowników, konkurencji, kontrahentów, przekłada się na wpływy budżetowe. To z kolei przekłada się na obietnice rządu dotyczące budżetu, wystawianie obligacji, dług publiczny. Wszyscy chcą więcej, a rząd co ma zrobić, żeby dać? Bank centralny w pewnym momencie musi zareagować, albo dostosowaniem stóp procentowych, albo skupowaniem obligacji i dostarczeniem płynności.

 

Dalej podtrzymuję, że najbardziej namacalym i najistotniejszym elementem inflacji jest wzrost cen.

 

I teraz najlepsze - swoim argumentem, udowodniłeś moją tezę... ;]

 

A jaka jest Twoja teza, bo jakoś mi to umknęło? :P;)

 

Zmianę cen wywołuje wiele czynników m.in. inflacja pieniądza (np. QE)

 

Tu potwierdzasz moją tezę, że inflacja jest skomplikowanym procesem, którego nie można jedynie sprowadzić do QE.

 

Przy stałej ilości pieniądza w średnim/długim okresie ogół cen nie może wzrosnąć. Jeżeli masz 100 jednostek waluty i dwa towary po 50, po czym cena jednego z nich z naturalnego powodu wzrasta do 60, to na drugi towar zostanie ci 40. Na oba produkty dalej wydajesz 100 więc ogólny poziom cen się nie zmienia.

 

Teoretycznie tak jest, ale system tak nie wygląda. Znów zbytnio upraszczasz. System jest dynamiczny. Trzeba uwzględnić czas i zmiany. Jak coś się nie zmienia – to ludzie się frustruje, szukają „innych opcji”.

 

Weźmy pod uwagę graczy-inwestorów (lub jak kto woli spekulantów) walutowych. Ich cel to zarobić na różnicach kursów walutowych. Jeżeli założą, że np. gospodarka Polski dobrze rokuje i złoty się będzie umacniał, to kupią złotówki. Jeżeli będą jeszcze o tym opowiadać innym, to niektórzy z nich postąpią, tak jak oni. Co oni w tym momencie robią? W jakimś stopniu zmniejszają płynność polskiej waluty, zamrażając część złotówek. Jeśli skala będzie odpowiednio duża, zacznie brakować złotówek w obiegu. Kurs złotego będzie tym bardziej rósł, bo będzie ich co raz mniej. Pytania: Gdzie jest granica wzrostu kursu? Jakie mogą być skutki takiego działania? Czy nasze Państwo powinno reagować w takiej sytuacji i dlaczego/dlaczego nie?

 

Jak widać system nie jest hermetyczny. Istnieje wymiana walut. Istnieją też nano, mikro, mini, mili, deka, kilo, mega, giga fale zmian w systemie. Każdy z nas jest takim „małym bankiem centralnym", albo przynależy do takiego "banku", który raz to upłynnia aktywa i posiada więcej gotówki, raz zamienia gotówkę na inne aktywa, kiedy indziej na waluty obce itp. Panta rei

 

 

 

Teksty przytoczone przeze mnie to oczywiście publicystyka - na szybko znalezione i pobieżnie przeglądnięte żebym nie musiał sam tyle pisać. Opisują one jednak zagadnienie zgodnie z historią ekonomii. Nie zależało mi na źródłach naukowych, tylko jasnym, przystępnym opisie, co jest czym i skąd się wzięło. Przecież nie wyślę kilkusetstronicowych ksiąg z pozaznaczanymi cytatami... Poza tym, kompletnie nie zależy mi na przyjęciu danej definicji w oparciu o jakikolwiek "autorytet naukowy", tylko zrozumieniu mechanizmu.

 

Z punktu widzenia przeciętnego obywatela najistotniejsze jest znać prawdę i rozumieć co jest przyczyną a co skutkiem. Warto więc wiedzieć, że za długoterminowy, ogólny wzrost cen odpowiedzialna jest nierozsądna polityka a nie chciwość, kapitaliści, wolny rynek czy co tam jeszcze socjaliści wymyślą.

 

Moim zdaniem wszystkie przytoczone powody długotrwałego wzrostu cen są prawdziwe, a więc i polityka, i chciwość, i wolny rynek, i kapitaliści… i jeszcze życie…

 

Stosowanie nieścisłych definicji prowadzi właśnie do takich "dziwnych" teorii jak ta powyżej o wzroście zapotrzebowania na ilość pieniędzy... Opisałeś krótkoterminowe wahnięcie pośród wybranych z całej reszty produktów. Pominąłeś drugą stronę medalu, mianowicie że aby taki trend się utrzymał, to gdzie indziej ceny muszą spaść i ogólny wskaźniek cen byłby około zera. Oczywiście przy stałej, dłuższoterminowej, ogólnej ilości pieniądza.

 

Chyba zgodzisz się ze mną, że świat to ciągłe zmiany. Przybywa ludności na świecie (w Europie akurat niekoniecznie). A jeśli przybywa ludności na świecie, to wzrasta zapotrzebowanie na ilość pieniędzy. Kolejny powód, to wzrost gospodarczy. On też powoduje wzrost zapotrzebowania na ilość pieniędzy. I ogólnie – ludzie raczej chcą więcej niż mniej. A jak nie dostają, to nie chce im się wydajnie pracować. Jak nie kijem, to pałką.

 

Uważasz, ze widzisz 2 strony medalu, ale nie widzisz, że to nie jedyny medal. Proponuję spojrzeć szerzej… :)

 

Dokładnie!

 

Najprostsza z możliwych oraz historycznie poprawna definicja to właśnie "nadmuchiwanie ilości pieniądza". Jest to proste i wąskie pojęcie. ;p Natomiast spadek lub wzrost cen może mieć także wiele innych przyczyn i to jest szerokie zagadnienie. Zwykły zjadacz chleba powinien rozumieć, że jeżeli obserwuje stały, długoterminowy, ogólny wzrost cen, to znaczy, że jest okradany przez władzę i należy ją zmienić.

 

Jeszcze raz proponuję przeczytać definicję:

 

Inflacja [łac. inflatio, wzdymanie] – nadmiar pieniędzy papierowych w obiegu, powodujący ich deprecjację, wzrost cen towarów, spadek realnej płacy robotników i pracowników umysłowych, ruinę chłopów i rzemieślników, ucieczkę (por. migracja) kapitałów za granicę oraz wzrost zysków kapitalistów i dochodów obszarników.

 

„Nadmiar” to nie to samo, co „dodruk”, to chyba jasne, nie? Nadmiar może być spowodowany np. przez:

- dopływ z zewnątrz (np. inny system walutowy, fałszowanie pieniędzy),

- wzrost bezrobocia,

- zmniejszenie liczby ludności,

- nadwyżka bilansowa w handlu zagranicznym,

- znaczący spadek cen nieruchomości,

- zbyt tanie kredyty,

- zbyt niskie stopy procentowe oszczędności,

- itd.

 

Zastanawiam się, co byś zrobił, gdybyś został prezesem EBC. Z pewnością nie było by nigdy operacji QE, bo to be. J Byśmy pewnie wrócili do kursu sztywnego i wymieniali pieniądze na złoto po z góry ustalonym kursie. Ale wtedy trzeba by zabronić jego wydobycia i jednocześnie wykorzystania w przemyśle. Taki idealny środek płatniczy. Ale to już było, chce się rzec. Skończyło się nieciekawie. Idźmy, więc na przód.

 

A Wy? Co byście zrobili, jako prezesi EBC? Za pierwszy miesiąc pracy - premia 6-cio miesięczna dla prezesa? Kuszące, prawda? :P

 

Zwykły zjadacz chleba powinien rozumieć, że jeżeli obserwuje stały, długoterminowy, ogólny wzrost cen, to znaczy, że jest okradany przez... system, który sam współtworzy.

 

Zdecydowanie łatwiej jest jednak znaleźć winnych, niż brać winę na siebie.

Link to comment
Share on other sites

Z całym szacunkiem, ale nie rozumiem, dlaczego ciągle upierasz się, że „nadrukowanie” pieniędzy jest tożsame z inflacją. Twoja teoria wpisuje się w przywołane czasy władców bardzo dobrze. Dziś stało się to nieco bardziej skomplikowane, niż bicie monet z gorszej jakości metali. Kiedyś społeczeństwa walczyły o przetrwanie, jedzenie i ubranie. Dziś potrzeby i cele ewoluowały. Ludzie tworzą inflację, ludzie stają się inflacją.

Czemu się upieram już napisałem wcześniej. Zdania że ludzie tworzą i stają się inflacją w ogóle nie rozumiem...

 

Ja jednak uważam, ze znaku równości nie można postawić między inflacją i „drukowaniem pieniędzy”. To by było nadużycie i zbytnie uproszczenie. Tam bardziej pasuje znak proporcjonalności.

To nie jest kwestia uważania, nadużywania, upraszczania... ;) Równie dobrze możesz się nie zgadzać z definicją koła. Możesz zacząć nazywać kwadraty kołami, tylko że to wprowadza zamęt i utrudnia komunikację.

 

Inflacja nie jest powodowana jedynie „nadrukowaniem” pieniędzy. Jest masa czynników ją wywołujących. Można powiedzieć (co już próbowałem zrobić wcześniej), że niejednokrotnie „luzowanie ilościowe” jest wymuszone, a więc staje się skutkiem. To się samo napędza…

W swojej argumentacji naprzemiennie używasz słowa inflacja raz w jednym raz w drugim znaczeniu, co nie ułatwia dyskusji. ;) W znaczeniu pierwotnym: inflacja = zwiększanie podaży pieniądza. Jako skrót myślowy: inflacja = wzrost cen. Jeżeli zakładamy nowe znaczenie to dwa pierwsze zdania są oczywiście prawdziwe, ale to przecież nie o tym dyskusja. Kolejne zdania są dla mnie niezrozumiałe...

 

Ludzie pracujący na etatach chcą awansować w pracy i więcej zarabiać. Powszechnie się mówi, że dlatego, że wszystko drożeje, to chcemy podwyżek. Ale, czy to jest jedyny powód? Nie sądzę. Po prostu często uważamy, że nam się należy więcej, bo już pracujemy w firmie np. 10, czy 20 lat i jesteśmy tak zasłużeni, że hoho. Myślę, że taka mentalność, by pozostała, nawet gdyby ceny nie drgnęły przez te 10 czy 20 lat. Przedsiębiorcy też chcą więcej. Jak ciąć koszty, jak opóźnić płatności, gdzie szukać ulg podatkowych, jak zapłacić mniej pracownikom – to wywołuje presje u pracowników, konkurencji, kontrahentów, przekłada się na wpływy budżetowe. To z kolei przekłada się na obietnice rządu dotyczące budżetu, wystawianie obligacji, dług publiczny. Wszyscy chcą więcej, a rząd co ma zrobić, żeby dać? Bank centralny w pewnym momencie musi zareagować, albo dostosowaniem stóp procentowych, albo skupowaniem obligacji i dostarczeniem płynności.

Rząd ma się nie wtrącać, a bank centralny wcale nic nie musi. Jedyne co te organy robią to wyłącznie stwarzają iluzję, że ludzie mają coraz więcej. Co z tego, że ktoś nominalnie dostanie podwyżkę, jeżeli realnie może za te pieniądze kupić mniej?

 

Teoretycznie tak jest, ale system tak nie wygląda. Znów zbytnio upraszczasz. System jest dynamiczny. Trzeba uwzględnić czas i zmiany. Jak coś się nie zmienia – to ludzie się frustruje, szukają „innych opcji”.

To uproszczenie jest tylko w celu pokazania, że długoterminowo bez wzrostu podaży pieniądza ogół cen nie może rosnąć.

Cały system jest dynamiczny, proces kształtowania cen jest dynamiczny, życie to proces dynamiczny. Różnica jest taka czy dzieje się to w warunkach stałej ilości pieniądza czy zmiennej. Kilogram jest stały, metr jest stały, sekunda jest stała i służą do opisywania dynamicznej natury. Pieniądz też najlepiej określa wartość ekonomiczną dóbr i usług oraz spełnia rolę nośnika wartości kiedy sam posiada stabilną wartość.

 

Weźmy pod uwagę graczy-inwestorów (lub jak kto woli spekulantów) walutowych. Ich cel to zarobić na różnicach kursów walutowych. Jeżeli założą, że np. gospodarka Polski dobrze rokuje i złoty się będzie umacniał, to kupią złotówki. Jeżeli będą jeszcze o tym opowiadać innym, to niektórzy z nich postąpią, tak jak oni. Co oni w tym momencie robią? W jakimś stopniu zmniejszają płynność polskiej waluty, zamrażając część złotówek. Jeśli skala będzie odpowiednio duża, zacznie brakować złotówek w obiegu. Kurs złotego będzie tym bardziej rósł, bo będzie ich co raz mniej. Pytania: Gdzie jest granica wzrostu kursu? Jakie mogą być skutki takiego działania? Czy nasze Państwo powinno reagować w takiej sytuacji i dlaczego/dlaczego nie?

To jest zbyt rozbudowany wątek do dyskusji na forum i odbiega od zagadnienia czym jest a czym nie jest inflacja. ;)

 

Jak widać system nie jest hermetyczny. Istnieje wymiana walut. Istnieją też nano, mikro, mini, mili, deka, kilo, mega, giga fale zmian w systemie. Każdy z nas jest takim „małym bankiem centralnym", albo przynależy do takiego "banku", który raz to upłynnia aktywa i posiada więcej gotówki, raz zamienia gotówkę na inne aktywa, kiedy indziej na waluty obce itp. Panta rei

Stała, ogólna ilość pieniądza nie przeszkadza dynamicznym zmianom poszczególnych elementów systemu a wręcz ułatwia podejmowanie decyzji, ocenę ryzyka, inwestycji itp. co oznacza, że system działa efektywniej.

 

Moim zdaniem wszystkie przytoczone powody długotrwałego wzrostu cen są prawdziwe, a więc i polityka, i chciwość, i wolny rynek, i kapitaliści… i jeszcze życie…

Pokazywałem wcześniej, że przy stałej ilości pieniądza długotrwały ogólny wzrost cen jest niemożliwy. Ceny nie mogą wzrosnąć ponad to ile ludzie mogą wydać, to znaczy, że przy stałej ilości pieniądza istnieje granica ogólnego poziomu cen.

 

Chyba zgodzisz się ze mną, że świat to ciągłe zmiany. Przybywa ludności na świecie (w Europie akurat niekoniecznie). A jeśli przybywa ludności na świecie, to wzrasta zapotrzebowanie na ilość pieniędzy. Kolejny powód, to wzrost gospodarczy. On też powoduje wzrost zapotrzebowania na ilość pieniędzy.

Zgoda. ;)

 

I ogólnie – ludzie raczej chcą więcej niż mniej. A jak nie dostają, to nie chce im się wydajnie pracować. Jak nie kijem, to pałką.

Ponownie, ludzię chcą więcej REALNIE, a dostają NOMINALNIE, czyli dostają iluzję, że mają więcej.

 

 

Jeszcze raz proponuję przeczytać definicję:

 

Inflacja [łac. inflatio, wzdymanie] – nadmiar pieniędzy papierowych w obiegu, powodujący ich deprecjację, wzrost cen towarów, spadek realnej płacy robotników i pracowników umysłowych, ruinę chłopów i rzemieślników, ucieczkę (por. migracja) kapitałów za granicę oraz wzrost zysków kapitalistów i dochodów obszarników.

 

„Nadmiar” to nie to samo, co „dodruk”, to chyba jasne, nie? [...]

To jest tylko nieścisłość piszącego, nie będącego ekonomistą tylko językoznawcą. Inflacja, nadmuchiwanie, wzdymanie oznacza proces trwający w czasie. Ten nadmiar jest w stosunku do stanu poprzedniego, logika każe przyjąć wzrost w czasie.

 

Zastanawiam się, co byś zrobił, gdybyś został prezesem EBC. Z pewnością nie było by nigdy operacji QE, bo to be. J Byśmy pewnie wrócili do kursu sztywnego i wymieniali pieniądze na złoto po z góry ustalonym kursie. Ale wtedy trzeba by zabronić jego wydobycia i jednocześnie wykorzystania w przemyśle. Taki idealny środek płatniczy. Ale to już było, chce się rzec. Skończyło się nieciekawie. Idźmy, więc na przód.

Mówiąc półżartem, z miejsca bym go "zlikwidował". ;) Powrotu do parytetu kruszcowego raczej nie da się już przeprowadzić ze względu na rozkład tychże kruszców na świecie. Ponownie kłania się historia ekonomii... Odejście od parytetu oraz trwanie w takim systemie to nie był krok naprzód tylko cofnięcie się do rozwiązań sprzed parytetu kruszcowego, więc jest to regres. Dlaczego się skończyło nieciekawie - polecam np. „Wielki Kryzys w Ameryce” lub "Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne"

 

Zwykły zjadacz chleba powinien rozumieć, że jeżeli obserwuje stały, długoterminowy, ogólny wzrost cen, to znaczy, że jest okradany przez... system, który sam współtworzy.

 

Zdecydowanie łatwiej jest jednak znaleźć winnych, niż brać winę na siebie.

To zdanie jest oczywiście prawdziwe, to my wybieramy te osoby do podejmowania decyzji. Wybierajmy lepiej to będziemy mieli system, który nas nie okrada. ;]

 

***

 

Co miałem do przekazania w temacie, napisałem. Mam wrażenie, że coraz więcej się powtarzam, więc to raczej eot z mojej strony. :)

 

Pozdrawiam.

Link to comment
Share on other sites

wiecie co to jest pieniądz bezgotówkowy?

na czym polega kreacja pieniądza przez banki?

co to są rezerwy obowiązkowe?

stopy procentowe NBP?

obieg pieniądza?

cel inflacyjny?

 

pewne rzeczy są bardziej skomplikowane niż Wam się wydaje,

rozmawiacie o inflacji nie mając bladego pojęcia o polityce pieniężnej,

poczytajcie sobie trochę o w/w zagadnieniach o zależnościach między nimi, i dopiero wtedy dyskutujcie,

bo obecnie trącicie ostrym dyletanctwem

Link to comment
Share on other sites

wiecie co to jest pieniądz bezgotówkowy?

na czym polega kreacja pieniądza przez banki?

co to są rezerwy obowiązkowe?

stopy procentowe NBP?

obieg pieniądza?

cel inflacyjny?

 

pewne rzeczy są bardziej skomplikowane niż Wam się wydaje,

rozmawiacie o inflacji nie mając bladego pojęcia o polityce pieniężnej,

poczytajcie sobie trochę o w/w zagadnieniach o zależnościach między nimi, i dopiero wtedy dyskutujcie,

bo obecnie trącicie ostrym dyletanctwem

Idź precz z tego tematu. Jeśli wyznacznikiem są kompetencje i zdolności intelektualne, to jesteś ostatnią osobą na tym forum, z którą można by tu podyskutować.

Link to comment
Share on other sites

W którym miejscu zauważyłeś dyletanctwo horacy11? Możesz wskazać? I dlaczego piszesz z błędami ortograficznymi?

 

 

 

Czemu się upieram już napisałem wcześniej. Zdania że ludzie tworzą i stają się inflacją w ogóle nie rozumiem...

 

Bo to jest wyższy stopień wtajemniczenia. Filozofia pieniądza. :)

 

To nie jest kwestia uważania, nadużywania, upraszczania... ;)Równie dobrze możesz się nie zgadzać z definicją koła. Możesz zacząć nazywać kwadraty kołami, tylko że to wprowadza zamęt i utrudnia komunikację.

 

Jak coś jest niezrozumiałe, to wystarczy poprosić o wyjaśnienie:

 

Tożsamość - symbolizuje ją znak równości (=)

Proporcjonalność – symbolizuje ją znak „fali” (~)

 

W swojej argumentacji naprzemiennie używasz słowa inflacja raz w jednym raz w drugim znaczeniu, co nie ułatwia dyskusji. ;)W znaczeniu pierwotnym: inflacja = zwiększanie podaży pieniądza. Jako skrót myślowy: inflacja = wzrost cen. Jeżeli zakładamy nowe znaczenie to dwa pierwsze zdania są oczywiście prawdziwe, ale to przecież nie o tym dyskusja. Kolejne zdania są dla mnie niezrozumiałe...

 

"Samonapędzanie się"? Czy Panta rei? To przecież proste – wszystko płynie. :)

 

Rząd ma się nie wtrącać, a bank centralny wcale nic nie musi. Jedyne co te organy robią to wyłącznie stwarzają iluzję, że ludzie mają coraz więcej. Co z tego, że ktoś nominalnie dostanie podwyżkę, jeżeli realnie może za te pieniądze kupić mniej?

 

A czym jest pieniądz, jak nie iluzją? Liczbami napisanymi na papierze. Obietnicą, mżonką…

 

To uproszczenie jest tylko w celu pokazania, że długoterminowo bez wzrostu podaży pieniądza ogół cen nie może rosnąć.

Cały system jest dynamiczny, proces kształtowania cen jest dynamiczny, życie to proces dynamiczny. Różnica jest taka czy dzieje się to w warunkach stałej ilości pieniądza czy zmiennej. Kilogram jest stały, metr jest stały, sekunda jest stała i służą do opisywania dynamicznej natury. Pieniądz też najlepiej określa wartość ekonomiczną dóbr i usług oraz spełnia rolę nośnika wartości kiedy sam posiada stabilną wartość.

 

To zbytnie uproszczenie – nie da się stworzyć hermetycznego systemu. Wymienione jednostki są stałe (przy założeniu, że otoczenie nie ulega zmianie, np. siła grawitacji nie jest identyczna na całej kuli ziemskiej; zmiana miejsca może spowodować zmianę masy), ale nie jednostki pieniężne (zbyt wiele potężnych sił na nie działa).

 

To jest zbyt rozbudowany wątek do dyskusji na forum i odbiega od zagadnienia czym jest a czym nie jest inflacja. ;)

 

Temat walut obcych jest niezwykle spokrewniony z tematem inflacji.

 

Stała, ogólna ilość pieniądza nie przeszkadza dynamicznym zmianom poszczególnych elementów systemu a wręcz ułatwia podejmowanie decyzji, ocenę ryzyka, inwestycji itp. co oznacza, że system działa efektywniej.

 

To zależy od sytuacji. W pewnych warunkach utrzymywanie stałej ilości pieniądza może wywołać „większe” ryzyko niż zmiana ilości pieniądza.

 

Pokazywałem wcześniej, że przy stałej ilości pieniądza długotrwały ogólny wzrost cen jest niemożliwy. Ceny nie mogą wzrosnąć ponad to ile ludzie mogą wydać, to znaczy, że przy stałej ilości pieniądza istnieje granica ogólnego poziomu cen.

 

To ustalmy wszystko, łącznie z dokładną ilością pączków, które może upiec piekarz, pieniędzy, które może zaoszczędzić człoweik, ilości zgonów i narodzin. Jest nawet taki film zdaje się o mieście, w którym była stała liczba mieszkańców... taki niezaspecjalny...

 

Zgoda. ;)

 

…buduje. :)

 

Ponownie, ludzię chcą więcej REALNIE, a dostają NOMINALNIE, czyli dostają iluzję, że mają więcej.

 

…żyją złudzeniami. Sami się oszukują, albo chcą być oszukiwani.

 

To jest tylko nieścisłość piszącego, nie będącego ekonomistą tylko językoznawcą. Inflacja, nadmuchiwanie, wzdymanie oznacza proces trwający w czasie. Ten nadmiar jest w stosunku do stanu poprzedniego, logika każe przyjąć wzrost w czasie.

 

Czy ja wiem? Te słowo „nadmiar” jest kwintesencją tej definicji.

 

Mówiąc półżartem, z miejsca bym go "zlikwidował". ;)Powrotu do parytetu kruszcowego raczej nie da się już przeprowadzić ze względu na rozkład tychże kruszców na świecie. Ponownie kłania się historia ekonomii... Odejście od parytetu oraz trwanie w takim systemie to nie był krok naprzód tylko cofnięcie się do rozwiązań sprzed parytetu kruszcowego, więc jest to regres. Dlaczego się skończyło nieciekawie - polecam np. „Wielki Kryzys w Ameryce” lub "Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne"

 

No to super. Soros by sobie „zagrał” na walucie euro. Wtedy to dopiero Europa by była w kosmicznym kryzysie.

 

To zdanie jest oczywiście prawdziwe, to my wybieramy te osoby do podejmowania decyzji. Wybierajmy lepiej to będziemy mieli system, który nas nie okrada. ;]

 

To „my” jako społeczeństwo spychamy na innych, na rząd, to czego nie chcemy kreować, czego nie znamy i się boimy. Co to znaczy wybrać lepiej? Kogo? Z całym szacunkiem do Pana Korwina-Mikke, który jest barwną i wybitną postacią, ciekawią mnie jego poglądy, ale jego też system strawi i to nawet razem z jego muchą. Co nie znaczy, że mamy się poddawać. Każdy ma jakąś rolę do wykonania...

 

***

Co miałem do przekazania w temacie, napisałem. Mam wrażenie, że coraz więcej się powtarzam, więc to raczej eot z mojej strony. :)

 

Pozdrawiam.

 

OK, dzięki za udział w dyskusji. Sporo się nauczyłem. :)

Masz rację – nie powtarzaj za wiele, a szukaj kreatywnych rozwiązań i poszerzaj horyzonty. :P:D

 

 

 

 

Poczytałem horacy11 i "wrzucę" tu ciekawego linka do poczytania dla innych:

http://michaeljournal.org/lekja4.htm

 

Polecam wszystkie 10 lekcji, dla poszerzenia horyzontów.

 

Pozdrawiam

Link to comment
Share on other sites

Jak coś jest niezrozumiałe, to wystarczy poprosić o wyjaśnienie:

 

Tożsamość - symbolizuje ją znak równości (=)

Proporcjonalność – symbolizuje ją znak „fali” (~)

 

[...]

 

"Samonapędzanie się"? Czy Panta rei? To przecież proste – wszystko płynie. :)

No proszę Cię... ;)

 

A czym jest pieniądz, jak nie iluzją? Liczbami napisanymi na papierze. Obietnicą, mżonką…

To jest właśnie problem fiat money. Kiedyś to było realne dobro, później parytet z realnym dobrem. Teraz zwykła kartka papieru z numerkiem.

 

Temat walut obcych jest niezwykle spokrewniony z tematem inflacji.

 

[...]

 

To zależy od sytuacji. W pewnych warunkach utrzymywanie stałej ilości pieniądza może wywołać „większe” ryzyko niż zmiana ilości pieniądza.

 

[...]

 

No to super. Soros by sobie „zagrał” na walucie euro. Wtedy to dopiero Europa by była w kosmicznym kryzysie.

Dyskusja była na temat czym jest inflacja - o jej podstawowe znaczenie. Szczególne przypadki, tematy spokrewnione itp. komplikują zagadnienie, na co za bardzo nie mam czasu. ;) Tak, są takie przypadki, np. w razie ataku na walutę powinno się jej bronić, drukując do oporu. To jest specyficzna sytuacja, wyjątek...

 

 

To ustalmy wszystko, łącznie z dokładną ilością pączków, które może upiec piekarz, pieniędzy, które może zaoszczędzić człoweik, ilości zgonów i narodzin. Jest nawet taki film zdaje się o mieście, w którym była stała liczba mieszkańców... taki niezaspecjalny...

Bardzo powszechny zabieg w dyskusjach - przejaskrawić argument, rozszerzyć go poza granice postawionej tezy i obalać na podstawie absurdu w innych przypadkach. Nie przystoi... ;)

 

Czy ja wiem? Te słowo „nadmiar” jest kwintesencją tej definicji.

W sumie, właśnie to mnie skłoniło do dodatkowej odpowiedzi. W definicji:

 

Inflacja [łac. inflatio, wzdymanie] – nadmiar pieniędzy papierowych w obiegu, powodujący ich deprecjację, wzrost cen towarów, spadek realnej płacy robotników i pracowników umysłowych, ruinę chłopów i rzemieślników, ucieczkę (por. migracja) kapitałów za granicę oraz wzrost zysków kapitalistów i dochodów obszarników.

 

Przyczyna powoduje skutek :)

 

Wzrost cen towarów jest po stronie skutków. Założenie, że inflacja jest wzrostem cen towarów oznaczałoby, że przyczyna jest jednocześnie skutkiem, co jest językowym i logicznym absurdem.

 

 

:)

Link to comment
Share on other sites

OK, przyczyną wzrostu cen jest nadmiar pieniędzy w obiegu. W takim razie porozmawiajmy o przyczynach tego nadmiaru pieniędzy. Jakie mogą one być?

 

Nadmiar pieniędzy w obiegu jest powodowany… hmm… Skąd się bierze ich nadmiar? Z nieba? Nie sądzę. No to skąd się bierze inflacja? Co jest przyczyną nadmiaru pieniędzy? A może wzrost cen? Nie, na bank nie, bo to nie może być, toć to przecież przyczyna. Dlaczego obserwujemy częściej wzrost niż spadek cen? Czyja to „wina”?

 

FILOZOFIA PIENIĄDZA

 

Teza: Ludzie (społeczeństwo) tworzą presję inflacyjną

 

Jest wiele sytuacji, które uważamy za zwyczajne, bo do nich przywykliśmy, a nie mamy pojęcia, że udział w nich zaciska nam pętlę inflacyjną na szyi. Jakie to sytuacje? Kiedy tworzymy inflację?

 

1. Zaciągając kredyt (na mieszkanie, samochód, TV, etc.) lub pożyczając komuś na procent.

 

Podpisując z bankiem umowę kredytową godzimy się na to, że oddamy więcej pieniędzy niż wzięliśmy. Jeśli sami pożyczamy też chcemy więcej niż daliśmy. Skąd? Jakoś to będzie – poprosimy szefa o podwyżkę.

 

2. Prosząc szefa o podwyżkę.

 

Jeśli nasza prośba jest uczciwa, tzn. chcemy podwyżkę adekwatną do wzrostu wydajności naszej pracy, to jest równowaga. Ale jak nabierzemy za dużo kredytów, to chcemy więcej, niż nam się należy. Szew nie daje jednak wystarczającej podwyżki, to może zarobimy na forexie, albo innej giełdzie (w tym domenowej).

 

3. Inwestując w obligacje, akcje, waluty i inne instrumenty finansowe.

 

W takich sytuacjach liczymy na zysk, czyli na więcej pieniędzy. Jeśli ten zysk nie pochodzi ze straty innych, albo z wypracowanego wzrostu gospodarczego, to skąd te więcej się weźmie? A może by tak napad na bank, albo ciepła posadka w PZPN?

 

4. Kradnąc, oszukując, defraudując, pobierając „kominowe” pensje i nieumiejętnie je pożytkując.

 

Mając o wiele więcej niż inni wydajemy więcej i jeśli na dodatek robimy to ostentacyjnie, wzmaga się chęć posiadania więcej u innych. Wszyscy nie mogą mieć więcej na raz, chyba, że… np. sfałszujemy pieniądze.

 

5. Fałszując pieniądze.

 

Załóżmy jednak, że jesteśmy uczciwi i nie chcemy iść do więzienia (co również wywołuje presję inflacyjną, ponieważ zazwyczaj utrzymanie więźniów jest więcej warte niż ich wkład w interes społeczny). Założyliśmy firmę i chcemy uczciwie zarabiać. To nie takie proste, jest wiele pokus…

 

6. Prowadząc firmę.

 

Jest wiele aspektów prowadzenia działalności, które sprowadzają się do prób „zrobienia więcej z mniej”, do czego przyczyniają się pracownicy żądający podwyżek i otoczenie firmy próbujące wymusić takie niezdrowe zachowania, jak np. „kreatywna” księgowość, nieuczciwe obniżanie kosztów stałych, monopol cenowy, dumping cenowy, zmowy cenowe, nieuczciwe eliminowanie konkurencji, nie spłacanie wierzytelności w terminie, masowe zwolnienia pracowników i wiele innych. Kiedy w końcu jednak poddamy się i zbankrutujemy, idziemy na bezrobocie.

 

7. Będąc bezrobotnym.

 

Jeśli pobieramy zasiłek dla bezrobotnych, też przemy na więcej. Dostajemy za nic pieniądze. Ktoś powie – jesteśmy przecież ubezpieczeni…, OK…

 

8. Będąc ubezpieczonym.

 

Największe na świecie firmy ubezpieczeniowe, to giganci finansowi. Zatrudnieni u nich auktuariusze wyliczają ryzyko związane z wypłatą świadczeń, stosując margines bezpieczeństwa, który pozwoli na to, aby firmie zostało się więcej, niż kiedykolwiek będzie musiała wypłacić (w razie czego dodatkowo reasekurują się między sobą).

 

Ciekawe jest też, że nie mamy wyboru – musimy być ubezpieczeni, i to nie tylko społecznie. Obowiązek ten dotyczy też naszych pojazdów. Nawet, jeśli nie mamy auta, to też w tym uczestniczymy, korzystając z transportu lub pośrednio nabywając w sklepie produkty w jakiś sposób do niego dostarczone…

 

9. Posiadając liczną rodzinę lub nie posiadając dzieci w ogóle.

 

W przypadku rodziny wielodzietnej będziemy chcieli ją godnie utrzymać, a więc będziemy się starali zarabiać więcej, szukać takiej pracy, która na to pozwoli. W przypadku, gdy nie mamy dzieci w jakimś stopniu powodujemy, że spada przyrost naturalny, a to „zostawia” nadmiar pieniędzy w obiegu, dla tej mniejszej ilości ludności.

 

10. Wysyłając dzieci do publicznej szkoły.

 

Kolejny obowiązek. Nauka od 7. (a od 2014 r. od 6.) roku życia, aż do pełnoletności. Zaszłość rewolucji przemysłowej. Nie rynkowy a budżetowy system oświaty powoduje niewłaściwe wycenianie umiejętności przekazywania wiedzy i jej przeciętną jakość. Dzieci często nie uczą się tego, czego chcą lub do czego mają predyspozycje, a po prostu - z góry ustalonego programu. To powoduje niezdrową rywalizację, chęć posiadania „lepszego” wykształcenia niż pozostali, albo chociaż dorównania im, nawet nieuczciwym kosztem np. ściągania. W ten sposób szkoła uczy od młodych lat parcia na więcej, bez względu, czy się należy. Ilu jest takich, co ściągało na maturze i ją zdało, a sami nie skończyliby zawodówki? To zostaje gdy dorastamy…

 

 

To tylko 10 powodów, które akurat przyszły mi do głowy. Można by ich mnożyć znacznie więcej. Analizując jedynie te powyższe, nasuwa się wniosek, że ludzka natura wywołuje presję inflacyjną, która zmusza decydentów do reakcji na rynku pieniężnym. Dobrze, jeśli te reakcje są przemyślane i próbują jedynie stabilizować sytuację. Gorzej, jeśli to akty desperacji prowadzone na ogromną skalę. Tak, czy inaczej sami, jako rodzaj ludzki, gotujemy sobie swój los.

 

Ten 11 powód to wzrost cen. Przecież to my ludzie je podnosimy, jeśli tylko możemy. Wolimy podnieść ceny, albo sprzedać mniej za tyle samo, niż zmniejszyć nasze zyski. Szukamy okazji, żeby coś zakombinować. Kupić taniej, a sprzedać drożej. Ba, nawet, jeśli sami nic nie sprzedajemy, a godzimy się płacić więcej bez rzeczywistego uzasadnienia, też powodujemy presję inflacyjną.

 

 

 

Czy wzrost cen może być przyczyną inflacji? Oczywiście. Kiedy? Wtedy, gdy więcej przeradza się w jeszcze więcej, i jeszcze więcej itd. Obrazując: Uroboros.

 

 

uroboros1.jpg

 

 

Przyczyna staje się skutkiem, a skutek - przyczyną. Było tak nie raz. Wtedy mamy hiperinflację (i drukowanie forsy na potęgę, bez zastanawiania się nad innymi czynnikami).

 

I gdzie tu logiczny absurd, bo nie widzę? Jak mniemam deha chodziłeś do państwowej szkoły? ;) Ale nie martw się – ja też. :P Także sorry za moje nieprzystające zachowanie i powszechne (czytaj: mało wyszukane) zabiegi w dyskusjach, ale moje przejaskrawianie miało na celu ukazanie, że nie da się utrzymać całego systemu w takiej samej formie. System bulgocze, faluje, czasem wrze – zmienia się nieustannie. Te różnej wielkości fale (nano, mikro, itd…) symbolizują „płynność” i zmienność systemu, na który działa ok. 7 miliardów sił, jedne większe, inne słabsze, ale każdy z nas ludzi oddziaływuje jakoś na system. Nawet minimaliści, chyba, że są całkowicie samowystarczalni i nie używają pieniędzy.

 

Czyli reasumując:

Bardzo powszechny zabieg w dyskusjach - przejaskrawić argument, rozszerzyć go poza granice postawionej tezy i obalać na podstawie absurdu w innych przypadkach. Nie przystoi... ;)

 

Eeee tam, tania sztuczka – zbić argument nie próbując go rozgryźć… :)

Link to comment
Share on other sites

OK, przyczyną wzrostu cen jest nadmiar pieniędzy w obiegu. W takim razie porozmawiajmy o przyczynach tego nadmiaru pieniędzy. Jakie mogą one być?

 

Nadmiar pieniędzy w obiegu jest powodowany… hmm… Skąd się bierze ich nadmiar? Z nieba? Nie sądzę. No to skąd się bierze inflacja? Co jest przyczyną nadmiaru pieniędzy? A może wzrost cen? Nie, na bank nie, bo to nie może być, toć to przecież przyczyna. Dlaczego obserwujemy częściej wzrost niż spadek cen? Czyja to „wina”?

 

FILOZOFIA PIENIĄDZA

 

Teza: Ludzie (społeczeństwo) tworzą presję inflacyjną

 

Jest wiele sytuacji, które uważamy za zwyczajne, bo do nich przywykliśmy, a nie mamy pojęcia, że udział w nich zaciska nam pętlę inflacyjną na szyi. Jakie to sytuacje? Kiedy tworzymy inflację?

 

1. Zaciągając kredyt (na mieszkanie, samochód, TV, etc.) lub pożyczając komuś na procent.

 

Podpisując z bankiem umowę kredytową godzimy się na to, że oddamy więcej pieniędzy niż wzięliśmy. Jeśli sami pożyczamy też chcemy więcej niż daliśmy. Skąd? Jakoś to będzie – poprosimy szefa o podwyżkę.

 

2. Prosząc szefa o podwyżkę.

 

Jeśli nasza prośba jest uczciwa, tzn. chcemy podwyżkę adekwatną do wzrostu wydajności naszej pracy, to jest równowaga. Ale jak nabierzemy za dużo kredytów, to chcemy więcej, niż nam się należy. Szew nie daje jednak wystarczającej podwyżki, to może zarobimy na forexie, albo innej giełdzie (w tym domenowej).

 

3. Inwestując w obligacje, akcje, waluty i inne instrumenty finansowe.

 

W takich sytuacjach liczymy na zysk, czyli na więcej pieniędzy. Jeśli ten zysk nie pochodzi ze straty innych, albo z wypracowanego wzrostu gospodarczego, to skąd te więcej się weźmie? A może by tak napad na bank, albo ciepła posadka w PZPN?

 

4. Kradnąc, oszukując, defraudując, pobierając „kominowe” pensje i nieumiejętnie je pożytkując.

 

Mając o wiele więcej niż inni wydajemy więcej i jeśli na dodatek robimy to ostentacyjnie, wzmaga się chęć posiadania więcej u innych. Wszyscy nie mogą mieć więcej na raz, chyba, że… np. sfałszujemy pieniądze.

 

5. Fałszując pieniądze.

 

Załóżmy jednak, że jesteśmy uczciwi i nie chcemy iść do więzienia (co również wywołuje presję inflacyjną, ponieważ zazwyczaj utrzymanie więźniów jest więcej warte niż ich wkład w interes społeczny). Założyliśmy firmę i chcemy uczciwie zarabiać. To nie takie proste, jest wiele pokus…

 

6. Prowadząc firmę.

 

Jest wiele aspektów prowadzenia działalności, które sprowadzają się do prób „zrobienia więcej z mniej”, do czego przyczyniają się pracownicy żądający podwyżek i otoczenie firmy próbujące wymusić takie niezdrowe zachowania, jak np. „kreatywna” księgowość, nieuczciwe obniżanie kosztów stałych, monopol cenowy, dumping cenowy, zmowy cenowe, nieuczciwe eliminowanie konkurencji, nie spłacanie wierzytelności w terminie, masowe zwolnienia pracowników i wiele innych. Kiedy w końcu jednak poddamy się i zbankrutujemy, idziemy na bezrobocie.

 

7. Będąc bezrobotnym.

 

Jeśli pobieramy zasiłek dla bezrobotnych, też przemy na więcej. Dostajemy za nic pieniądze. Ktoś powie – jesteśmy przecież ubezpieczeni…, OK…

 

8. Będąc ubezpieczonym.

 

Największe na świecie firmy ubezpieczeniowe, to giganci finansowi. Zatrudnieni u nich auktuariusze wyliczają ryzyko związane z wypłatą świadczeń, stosując margines bezpieczeństwa, który pozwoli na to, aby firmie zostało się więcej, niż kiedykolwiek będzie musiała wypłacić (w razie czego dodatkowo reasekurują się między sobą).

 

Ciekawe jest też, że nie mamy wyboru – musimy być ubezpieczeni, i to nie tylko społecznie. Obowiązek ten dotyczy też naszych pojazdów. Nawet, jeśli nie mamy auta, to też w tym uczestniczymy, korzystając z transportu lub pośrednio nabywając w sklepie produkty w jakiś sposób do niego dostarczone…

 

9. Posiadając liczną rodzinę lub nie posiadając dzieci w ogóle.

 

W przypadku rodziny wielodzietnej będziemy chcieli ją godnie utrzymać, a więc będziemy się starali zarabiać więcej, szukać takiej pracy, która na to pozwoli. W przypadku, gdy nie mamy dzieci w jakimś stopniu powodujemy, że spada przyrost naturalny, a to „zostawia” nadmiar pieniędzy w obiegu, dla tej mniejszej ilości ludności.

 

10. Wysyłając dzieci do publicznej szkoły.

 

Kolejny obowiązek. Nauka od 7. (a od 2014 r. od 6.) roku życia, aż do pełnoletności. Zaszłość rewolucji przemysłowej. Nie rynkowy a budżetowy system oświaty powoduje niewłaściwe wycenianie umiejętności przekazywania wiedzy i jej przeciętną jakość. Dzieci często nie uczą się tego, czego chcą lub do czego mają predyspozycje, a po prostu - z góry ustalonego programu. To powoduje niezdrową rywalizację, chęć posiadania „lepszego” wykształcenia niż pozostali, albo chociaż dorównania im, nawet nieuczciwym kosztem np. ściągania. W ten sposób szkoła uczy od młodych lat parcia na więcej, bez względu, czy się należy. Ilu jest takich, co ściągało na maturze i ją zdało, a sami nie skończyliby zawodówki? To zostaje gdy dorastamy…

 

 

To tylko 10 powodów, które akurat przyszły mi do głowy. Można by ich mnożyć znacznie więcej. Analizując jedynie te powyższe, nasuwa się wniosek, że ludzka natura wywołuje presję inflacyjną, która zmusza decydentów do reakcji na rynku pieniężnym. Dobrze, jeśli te reakcje są przemyślane i próbują jedynie stabilizować sytuację. Gorzej, jeśli to akty desperacji prowadzone na ogromną skalę. Tak, czy inaczej sami, jako rodzaj ludzki, gotujemy sobie swój los.

 

Ten 11 powód to wzrost cen. Przecież to my ludzie je podnosimy, jeśli tylko możemy. Wolimy podnieść ceny, albo sprzedać mniej za tyle samo, niż zmniejszyć nasze zyski. Szukamy okazji, żeby coś zakombinować. Kupić taniej, a sprzedać drożej. Ba, nawet, jeśli sami nic nie sprzedajemy, a godzimy się płacić więcej bez rzeczywistego uzasadnienia, też powodujemy presję inflacyjną.

 

 

 

Czy wzrost cen może być przyczyną inflacji? Oczywiście. Kiedy? Wtedy, gdy więcej przeradza się w jeszcze więcej, i jeszcze więcej itd. Obrazując: Uroboros.

 

 

uroboros1.jpg

 

 

Przyczyna staje się skutkiem, a skutek - przyczyną. Było tak nie raz. Wtedy mamy hiperinflację (i drukowanie forsy na potęgę, bez zastanawiania się nad innymi czynnikami).

 

I gdzie tu logiczny absurd, bo nie widzę? Jak mniemam deha chodziłeś do państwowej szkoły? ;) Ale nie martw się – ja też. :P Także sorry za moje nieprzystające zachowanie i powszechne (czytaj: mało wyszukane) zabiegi w dyskusjach, ale moje przejaskrawianie miało na celu ukazanie, że nie da się utrzymać całego systemu w takiej samej formie. System bulgocze, faluje, czasem wrze – zmienia się nieustannie. Te różnej wielkości fale (nano, mikro, itd…) symbolizują „płynność” i zmienność systemu, na który działa ok. 7 miliardów sił, jedne większe, inne słabsze, ale każdy z nas ludzi oddziaływuje jakoś na system. Nawet minimaliści, chyba, że są całkowicie samowystarczalni i nie używają pieniędzy.

 

Czyli reasumując:

 

 

Eeee tam, tania sztuczka – zbić argument nie próbując go rozgryźć… :)

Oj, teraz to już kompletne bzdurki tworzysz... ;p Do tego te 10 powodów, czy następne 100 tego typu, nie mają sensu... Ciągle nie możesz zrozumieć, że to Twoje "więcej" (podwyżki, zysk itd) w systemie inflacyjnym jest tylko nominalnie. Realnie zyskują tylko grube ryby.

 

W systemie nieinflacyjnym im wydajniej pracujesz, tym więcej zarabiasz - realnie. Każda podwyżka sprawia, że zarabiasz więcej realnie. Oszczędności nie tracą wartości. Tym samym łatwiej zgromadzić kapitał na inwestycje itd. Stała podaż pieniądza w ogóle nie przeszkadza w dynamice rynku.

 

Nadmiar pieniędzy w obiegu jest powodowany… hmm… Skąd się bierze ich nadmiar? Z nieba? Nie sądzę. No to skąd się bierze inflacja? Co jest przyczyną nadmiaru pieniędzy? A może wzrost cen? Nie, na bank nie, bo to nie może być, toć to przecież przyczyna. Dlaczego obserwujemy częściej wzrost niż spadek cen? Czyja to „wina”?

Nadmiar pieniędzy "bierze się" z niekompetencji polityków, ministrów finansów, prezesów banków centralnych etc. Więcej odpowiedzi można znaleźć np. we wspominianej już przeze mnie książce: "Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne"

 

***

 

Teraz to już serio kończę, bo lecisz jakimiś "filozoficznymi" abstrakcjami. Do tego zaprzeczasz logice a wtedy już żadne argumentowanie nie ma sensu.

 

Dzięki za dyskusję. Pozdrawiam :)

Edited by deha
Link to comment
Share on other sites

Oj, teraz to już kompletne bzdurki tworzysz... ;p Do tego te 10 powodów, czy następne 100 tego typu, nie mają sensu...

Każdy ma prawo bronić swojej tezy.

 

Ciągle nie możesz zrozumieć, że to Twoje "więcej" (podwyżki, zysk itd) w systemie inflacyjnym jest tylko nominalnie.

Półprawda. Nie tylko nominalne, realne także.

 

Realnie zyskują tylko grube ryby.

Półprawda. Płotki także.

 

W systemie nieinflacyjnym im wydajniej pracujesz, tym więcej zarabiasz - realnie.

Półprawda. Nie zawsze tak musi być. Przykład. System nieinflacyjny.

- Szewie córka mi się urodziła, da się załatwić podwyżkę?

Szew się zgadza, ma miękkie serce - sam ma dzieci, a pracownik, mimo podwyżki przychodzi niewyspany do pracy, bo dziecko nie daje mu spać. Wydajność mu spada np. o 20%. Zarabia więcej nominalnie, bo wprost nie zasłużył na to, co dostał.

 

Każda podwyżka sprawia, że zarabiasz więcej realnie.

Półprawda. Np. szew wypłaci podwyżkę fałszywkami, szew wypłaci podwyżkę, ale "zapomni" zapłacić za pracownika całego ZUSu, szew wypłaci, ale waluta zacznie się osłabiać, etc.

 

Oszczędności nie tracą wartości. Tym samym łatwiej zgromadzić kapitał na inwestycje itd.

Tak, w dugim okresie tak - nie tracą. Tak uczą do testów w szkole. I nikt ich nie ruszy, bo czemu miałby? Hmm Tylko, dlaczego tak wiele biznesmenów bankrutuje? Z powodu inflacji? A jak w systemie bezinflacyjnym, umięśnieni faceci zobaczą, że masz dużo oszczędności, przyjdą i zaoferują usługi ochroniarskie… I oszczędności topnieją… US chce więcej podatków, bo za dużo zarabiasz i wskoczyłeś na najwyższy próg podatkowy…. I oszczędności topnieją… Kolega z podstawówki chce pożyczyć na auto, kupił, rozbił po pijaku, stracił pracę, nie ma z czego oddać, a ty nie kupiłeś AC… I oszczędności topnieją… i to nominalnie, i realnie… bywa, że czasem przybywa, a czasem ubywa.

 

Stała podaż pieniądza w ogóle nie przeszkadza w dynamice rynku.

Jasne, że nie. Tylko, kiedy jest ta stała podaż pieniądza? Wtedy kiedy nikt nic nie drukuje, zapewne? Otóż nie ma stałej podaży pieniądza w obecnym świecie. Inaczej nie było by kredytów, ubezpieczeń, poręczeń, weksli, instrumentów finansowych, giełd… lombardów, cinkciarzy i wielu innych…

Nadmiar pieniędzy "bierze się" z niekompetencji polityków, ministrów finansów, prezesów banków centralnych etc. Więcej odpowiedzi można znaleźć np. we wspominianej już przeze mnie książce: "Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne"

 

Najłatwiej jest tak to uprościć. Rozumiem, że jako pierwszy zrezygnowałbyś z podwyżki, żeby dać przykład innym. Po prostu jesteś twardy i zamierzasz całe życie mieć 1500 na rękę i już. Będziesz mieszkał z rodzicami do 50., aż odłożysz na kawalerkę, a samochód... to w sumie nie jest ci potrzebny, bo „benza" droga...

 

***

Teraz to już serio kończę, bo lecisz jakimiś "filozoficznymi" abstrakcjami. Do tego zaprzeczasz logice a wtedy już żadne argumentowanie nie ma sensu.

 

Dzięki za dyskusję. Pozdrawiam :)

Jasne, kończysz, bo nie podobają Ci się moje filozoficzne wywody. Do tego twierdzisz, że zaprzeczam logice (która jest przecież częścią filozofii), po to żeby następnie stwierdzić, że „żadne argumentowanie nie ma sensu”. A kiedy żadne argumentowanie nie ma sensu? Wtedy, gdy argumentujący nie zamierza bronić swojej tezy. :P:)

 

Dzięki – cała przyjemność po mojej stronie.

Pozdro

Link to comment
Share on other sites

Create an account or sign in to comment

You need to be a member in order to leave a comment

Create an account

Sign up for a new account in our community. It's easy!

Register a new account

Sign in

Already have an account? Sign in here.

Sign In Now
×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.